Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/361

Ta strona została skorygowana.

w odpowiedź pojękom ojcowskim i do wtóru śpiewki małego słuchacza Dmytra na nutę Pełechową.

Hoj! Huki, my Huki!
My jare młodysze!
Groźni towarzysze!
Chwaty! Łamignaty!
Pisane bułaty
Wzniesiem, machniem bardą
Błyskotną i hardą!
Huki rozdobędy!
Tędy w tan — raz tędy! —
Krokiem — rysim skokiem. —
Wzlotem orlim — grzmotem —
I hulackim pląsem!
Ziemi wielkim wstrząsem
Rozwalim, strzaskamy —
Lody, skały, tamy!
Hoj! wałem-przegonem!
Hoja! sercem-dzwonem
W grającej szumawie,
Wierni wiosny sprawie —
Świat przemienim — wodą
Śpiewną — rodną — młodą —

Nie było tam wtedy pod szczytami klauz, zastaw i zapór na wodach. Mogły więc sobie hulać Huki-potoki słobodnie, bez przeszkód. Przekazuje nawet Andrijko, że góry w owe czasy były wyższe, bo ciągle jeszcze rosły. Brzegi i stoki były stromsze, a także potoki bujniejsze były niż w nasze czasy i nie tak zasypane głazami.
Toż to hulanie wiosenne tam było!
Morze wiosenne kipielą wypełniło wszystkie doliny i jary. Tylko połoniny jak wyspy, półwyspy i rafy, wynurzały się z fal rozhukanych. Dmytryk wrócił na górę. A gdy rankiem słonko się rozegrało, oglądał z radością, jak morze wtóruje słoneczku blaskami; słuchał, jak grzmi i szumi cały świat. I patrzył, jak Baba Lodowa popadia płacze, że nie zamrozić jej od razu świata. — —
I w nasze czasy wielu ludzi godzinami daje się nudzić takim ot gadaniem i śpiewaniem. Słuchają tych gadek o opryszkach, wysłuchują cierpliwie, a nawet nieraz chętnie. Głównie może jednak po to, aby jakoś chytrze wyciągnąć, wydębić od takiego powiastuna — jedną, ważną wiadomość. Bo to on, niedźwiedź stary, zęby zjadł na tym, że chodził wierchami, berdami i syhłami. I wybadywał, wysłuchiwał o junakach — wszystko, wszyściutko — (wygląda, że z czartem do spółki). To już