je się płomień taki, pełkoce, wymyka się wiatrowi, zagaśnie lada chwila. Zdawało się Dmytrykowi, iż już nie doczeka wiosnowania połonińskiego, widoku ludzi i zwierząt, pasterzy i marżynki. Nie mógł już nocować w jaskini. Dusiło go tam. Tak tedy w odrętwieniu przez kilka dni nie jadł nic, nie chodził nigdzie, głowy do nieba nie podnosił. Siedział na jodle basztowej zatopiony w drzemocie i tęsknicy albo dla rozgrzania chodził naokoło baszty ze zwieszoną głową. Taką biedę mu ten niedźwiedź stary przyniósł. Hej! czarną mazią mu się to po sercu rozlało.
Poznał Dmytryk, że już nie był ten sam, co przedtem i że już nigdy takim nie będzie. Bo przypatrzyć się bliżej, to może nie ma za czym tęsknić. Niemy cały ten świat, ślepy i głuchy. Właśnie ludzki i żywy świat był tylko taki, jak echo tam pod szczytem Hostowym. Co mu krzykniesz, co doń zaśpiewasz, to ci przynosi z powrotem. I wszystko to takie samo puste bajanie, z jego tylko własnej głowy nieszczęsnej wysnute, co sama jedna dzwoni i tętni pośród martwoty świata. Tak akuratnie i ludzkie i inne żywe głosy. Niby to przemawiają podobnie, jak te szepty i pieśni, które słyszał podczas nocy godowych wiosennych. Póki słuchasz, słyszysz to, co sam mówisz i co chcesz. A gdy milczysz, gdy się odwrócisz i nie patrzysz, to kto wie, jaka potwora i paskuda za plecami twymi zęby i paszczękę na ciebie wyszczerza.
A może inaczej?
Może dopiero teraz jeszcze lepiej mógł poznać, jaka to ona Baba Lodowa, jaka jej moc! Może to ona i jemu teraz uszy zatkała, oczy zamurowała. Może i tu i wszędzie naokoło i teraz płaczą wszystkie istoty, jęczą te głosy tak jak stara matka, tak jak rzeka stara. Ale zamknęła, zacisnęła, zaszpuntowała lodowa Wiedźma usta wszystkie. Serca pozaklinała i zmroziła, pępki poprzecinała Baba ona od powijania śmiertelnego.
I głodem morzy tęsknotę żywą.
We śnie ponakładała Baba Dmytrowi raniące więzy na ręce, ciężkie okowy na nogi, a na serce obręcze żelazne. Szarpał je i rozrywał z wściekłością i budził się z okrzykiem rozpaczy i grozy.
I tak wreszcie wysadziło go, jakby z harmaty wielkiej z tego naboju samotności. Pędził i rwał przed siebie, by złamać obręcze milczenia, wydrzeć kraty połonińskiej samotności, roztrzaskać bramy więzienia puszczowego.
Nie wiedział sam, kiedy znalazł się blisko Hołów. Przedzie-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/364
Ta strona została skorygowana.