mówiono nawet samego cesarza Józefa... I jeszcze uczył innych ludzi tych śpiewanek.
Chłopi podgórscy Żołob i Gryga uciekli od srogiego komisarza pańszczyźnianego, gdy do niedawna w ich wsi była słoboda.
Młody gazda z Krzyworówni, Biłohołowy, nabił i jakoś nieopatrznie trochę uszkodził puszkara, który zbytnio przystawiał się do jego żonki. I za to już był przynależny do katowni w Kutach. Więc zostawił żonę, gazdostwo i schował się tutaj. Mieszczanin Piskozub miał być obity publicznie na rynku w Kołomyi i uciekł przed samą egzekucją. Zaś szlachcic z Berezowa, Grabowiecki, z powodu złych czasów i braku zajęć rycerskich, podczas bijatyki niedzielnej porąbał coś dwudziestu ludzi, a w tym i puszkarów. I już nie miał co popasać w Berezowie. Między uciekinierami byli jeszcze także jacyś „panowie“ Oświęcimski i Jasielski, honorni ale grzeczni. Nie wiadomo co im się przydarzyło, bo nie zdradzali się z niczym. Grali sobie w karty spokojnie, a inni przypatrywali się w milczeniu ciekawie tej nie znanej im pańskiej modzie. Także szarapatka jakiś Chlupkiewicz, oficjalista, uciekł od swego pana aż tutaj do czarnych chłopców. Ze starszych ludzi znalazł się tam tylko Klam Bojczuk. Wataha, do której należał, została rozbita i rozsypała się, a on tu przezimował i teraz wylazł z zimowika. Klam to nie byle dziad był, lecz hardy, bywały opryszek, z tych starowieckich, co Doboszowe zapowiedzi pamiętali. Zmogło go jednak wtedy to zimowanie i słabość. Leżał blisko watry, nie odzywał się. Było jeszcze kilku zbiegów wojskowych, lecz nie przekazano, jak się zwali. Przyplątali się i tacy ochotnicy, którzy dotąd jeszcze nic nie zbroili, tylko wiosna, tylko chętka hulania, a może i ciekawość, zwabiła ich na szczyty.
Najwięcej wykrzykiwał, żartował i wodził rej w gadaniu łegiń, zwany Czuprejem. Był w płóciennym ubraniu szpitalnym i narzucony miał przez plecy szary, długi, sukienny płaszcz wojskowy.
Stał oparty o karabin, z nasadzonym bagnetem, a kiedy mówił, wywijał czasem nad głową tym karabinem. Już dawniej, jeszcze przed służbą wojskową, nazwano go w Żabiem Czuprejem od potężnej, płowej czupryny, co mu zawsze na głowie niesfornie wiechciem sterczała jak u puchacza. Duże, ciemne oczy, głęboko osadzone śmiały się ciągle zuchwale. I rechotał jakoś dziwnie. Istny puchacz. Miał duże, białe zęby
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/370
Ta strona została skorygowana.