wojował i biedował. A inni niech tymczasem słuchają. To może tym sposobem zobaczymy, kogo warto postawić na watażka. —
Zdawało się, że Czuprej opanował już całe towarzystwo. I nim się kto zgłosił, zaczął opowiadać o sobie. Szeroko rozstawiwszy nogi, stał oparty o karabin, gładząc go czasem jedną ręką jakby czule.
— Oto jest mój kris. Cesarski karabin wojskowy. Popatrzeć się nań warto, to już widno wszystko, opowiem wam jego dzieje. I moje także.
Byłem ja — pełnych siedem miesięcy — w kamaszach cesarskich. W mundurze mącznym białym, jak gąsienica malowana, chodziłem. Z początku nie chciałem uciekać, ani wyrywać się z wojska. Myślałem, ot babskie gadanie i zabobony bać się wojska. W chacie u nas niebogato się żyło, biednie się działo. Niech tylko — myślałem — dadzą mi ten kris do ręki. Niech tylko do harmaty mnie dopuszczą, oho! to mi już nie odbiorą. My młodzi, my junacy, my sami sobie zrobimy wojnę, jak nas zakorci. Czy z Turkiem, czy z Syrojidami, czy z panami samymi — to wszystko jedno. Skarbów przyniosę sobie, świata napatrzę się, wojowania pańskiego, żołnierskiego się nauczę. Haj! To im potem pokażę, czy puszkarom, czy mandatorom, jak naruszać mnie, Czupreja.
Tak sobie myślałem. Ale po durnemu.
Bo to widzicie, łatwiej dla naszego człowieka tam na spodzie pod ziemią wytrzymać, w piekle samym, niż w tych urządzeniach pańskich. Żeby to na wojnę wypuścili! Na bajonety lecieć, na szturmy się rwać, na festunki się drapać. Tam pierwszy ja, a nie jakiś major, czy sam generał. Co mi to harmaty. Widziałem, jak podszczekuje. Niech hauka. Sama z siebie haukać nie będzie. Pacnij tylko dobrze kanoniera, albo to wojak? Już twoja.
Ale oni te psy pańskie i cesarskie, zamiast wojny, w ciemnych komorach, po kasarniach, po hofach kamiennych kryminalnych, cembrowanych trzymają i męczą chrześcijanina. Za murami, za ogrodzeniem wysokim. Światła nie widać, ani jednego drzewka, ani trawki. A z okna, z tej kasarni-katowni widna tylko jedna goła, szara ściana.
I cóż z tego, że dali kris? Ładny on, nie ma co mówić, ot jak się śmieje, zęby stalowe wyszczerza. A ten bułatny nóż szerokopyski, bajonet to tam zowią. Tylko pociśnij nim, to i niedźwiedziowi, a nie to mandatorowi kiszki wypuścisz. Ale
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/372
Ta strona została skorygowana.