Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/378

Ta strona została skorygowana.

dłach chmurowych. Zaczął prać deszcz ulewny. Lekkie pioruny trzaskały naokoło. Deszcz był tak silny, że wkrótce zagasiłby watrę. Lecz młodzieńcy prędko nakryli ją gałęziami kosodrzewiny i sami głęboko zaszyli się w chojary żerepu. Wtem oślepiający błysk i zaraz po nim suchy grom rozdarł powietrze. Uderzył widocznie bardzo blisko, bo jak się zdawało junakom, rozsypał się iskrami naokoło, i niejednego ukłuło coś jakby szpilką. A wszystkich ogłuszyło na chwilę. Wyczekiwali w milczeniu, czy nie uderzy po raz drugi. Ale grom rechotał już dalej, potoczył się ku wschodowi i bił już coraz dalej na Palenicy i na Hostowym.
Burza przeszła prędko. Po kilku godzinach ustał i deszcz. Rozpogodziło się niebo, słońce grzało. Na połoninie trawki i kwiaty wiosenne kołysały się w lekkim wiaterku. Z lasów kosodrzewiny szła lekko woń żywiczna, a z połoniny świeżość rosista. A gdy wyszedł Czuprej popatrzeć gdzie grom chlasnął, aby poszukać strzałki gromowej, zobaczył wśród traw i kwiatów na połoninie leżącego nagiego człowieka, jak gdyby we śnie pogrążonego. Czuprej, podchodząc ku niemu, zawołał na towarzyszy. Wtedy leżący zaczął się ruszać powoli, wyciągając ręce i nogi, jak gdyby zdrętwiałe i zesztywniałe.
Był to Wasyluk Dmytro.
Kiedy w szaleństwie biegał półnagi po połoninach, grom zdzierając zeń poszarpane resztki ubrania i odrzucając je daleko, dotknął go leciutko strzałą ognistą: Aby go uleczyć, aby odeszło odeń szaleństwo wiosenne, aby spał sobie tam na trawach pod ciepłym deszczem...
Rychło rój junaków zjawił się i skupił koło niego. A kiedy Dmytro — z lekka osmolony i siny — zaczął otwierać oczy, członki prostować i ocierać rosę z ciała, otoczyli go kołem młodzieńcy. Poznali go. Wielka już poszła o nim sława, choć nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. Opowiedzieli teraz wszystko nie znającym go towarzyszom.
Dmytro, uśmiechając się i prostując, wstawał. A wiedzieli już wszyscy, że to grom naznaczył go na watażka, że sam stary, brodaty świątek go tu zesłał.
Witali go chórem:
— Myròm! Dmytryku. Myròm! Panie Watażku. —
Zaraz już inna w nich rozszumiała ochota.
I sam Dmytryk to wiedział. Ręce wyciągnął przed siebie, uśmiechał się do nich, jakby widzenie senne zobaczył, rozgar-