nął włosy. Stojąc tak nagi, przemówił cicho, palcem wskazując na niebo:
— Uleczył mnie z szaleństwa — świątek.
Na skrzydła wziął, w złote dwory gromowe zaniósł. Palcem ognistym skarby ukazał. I słowo rzekł: że przyjdziecie, że prawo powróci — nasze, krasa i słoboda.
Hospodu Sława! Sława wam junacy — błogosławił ich Dmytryk.
— Sława na wieki. I tobie sława, Dmytryku, chrześniaczku gromowy!
Już zapomnieli, że ten i ów chciał być watażkiem. Gromowy duch nimi owładnął. Któryś z nich miał zamiast płaszcza długą i grubą, białą guglę weselną z kapturem. Narzucił ją prędko na Dmytra.
Spędzili tę noc przy watrze na połoninie Łostun, wśród lasu kosodrzewiny. Obgryzali resztę kości Kudilowego jelenia, pili juszkę z kości wywarzoną. Opowiadali sobie, gwarzyli i planowali, aż sen ich zmorzył...
A nazajutrz, o świcie pognali ku Babie Lodowej, do Dmytrowej jaskini, gdzie były jeszcze składy żywności, zapas prochu i ubrania. Był to pochód, jakiego nikt jeszcze nie widział. Nagi Dmytro w weselnej gugli biegł naprzód z rozwianymi kędziorami, za nim zaś rój oberwanych, zasmolonych chłopców. I choć niejeden uśmiałby się szczerze, gdyby ich tam tak zobaczył, im było dobrze, gdyż mieli już watażka zesłanego przez gromy.
I odtąd już zawsze w białej gugli chodził Dmytro, zawsze miał ją przy sobie.
Lecz po drodze, gdzieś niedaleko Kamieńca, dziwo dziwne im się przydarzyło. Połoniną gnał rozhukany koń, z uzdą lecz bez siodła. Rżał i kwiczał. Za chwilę zobaczyli, jak jakiś wyrostek jasnowłosy ucieka przed goniącym go niedźwiedziem.
Naprzód wyskoczył Dmytro, tuż za nim Kudil i Czuprej. Dmytro był bez broni. Kudil miał starą, ogromną maczugę z korzenia kiedry, nabijaną żelazem i kamieniami, Czuprej zaś karabin wojskowy z bajonetem.
Stary siwy olbrzym, znany i Dmytrykowi niedźwiedź, jakby dla zabawy i nie spiesząc się, kołatał ogromnym cielskiem i truchtem człapał za chłopcem, ten zaś wrzeszczał, i wył z przerażenia.
Nie było w Hołowach i nad Białą Rzeką, a także w Synyciach, człowieka, co by o tym niedźwiedziu nie słyszał. Był to
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/379
Ta strona została skorygowana.