Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/380

Ta strona została skorygowana.

pierwszy mocarz, sława Wierchowiny pustynnej, groźny, nieustępliwy, a doświadczony. Nawet wieść taka o nim poszła od myśliwców starych, że czarami włada, niedostępny dla kuli, że znikał niepostrzeżenie, kiedy go osaczano.
Gwar cichy poszedł między towarzystwem:
— To on, sam dziad-niedźwiedź, wielita puszczowy. —
Mogli się cieszyć młodzieńcy, że spotkali go w czystym polu na połoninie. Jednak Kudil, gdy go ujrzał i gdy zmiarkował, że niedźwiedź tylko grozi, przestał biegnąć, rozumiejąc, że w braku dobrej broni lepiej tym razem zejść z drogi siłaczowi. I Dmytryk zatrzymał się razem z Kudilem. Krzyczeli za Czuprejem. Lecz ten nie słuchając nikogo, cisnął płaszcz, ujął karabin jak do szturmu i bez pamięci pognał ku niedźwiedziowi. Zakołysała się i dęba stanęła w wichrze gonitwy płowa, snopiasta czupryna. Tak podbiegł do niedźwiedzia, stającego, jakby w zdumieniu, na tylne łapy. Wcale nie celując, już samym rozmachem biegu i ciężarem ciała porwany, wbił niedźwiedziowi z boku cały bagnet pod żebro. Trysła krew niedźwiedzia. Skończyła się zabawa z chłopcem, a dla niedźwiedzia, ale i dla Czupreja, zaczęła się gra ciężka. Bo gdy Czuprej chciał wyciągnąć nieopatrznie wbity bagnet — niedźwiedź, grzmiąc rykiem, obracając się z wściekłością i śmigając tkwiącym w ciele karabinem, cisnął Czuprejem, aż zadudniło. Czuprej tarzany, wleczony po ziemi i posuwany przez kroczącego ku niemu niedźwiedzia, trzymał kurczowo kolbę karabinu, powiększając niedźwiedziowi ranę bagnetem, tkwiącym w ciele. Teraz dowiedział się, że połoniński wujko to nie łapiduch szpitalny. Wyrwawszy w końcu bagnet z ciała i uciekając tak prędko jak przybiegł, upadł, puścił karabin i omdlał z wyczerpania, czy też ogłuszony tym upadkiem. I kto wie, co by się stało, gdyby nie to, że zaraz w odmierzonych, skokach podbiegł wysoki i smukły Kudil, podnosząc maczugę. Rozmachnął się Kudil i gruchnął niedźwiedzia po łbie, aż coś zatrzeszczało — i zaraz odskoczył. Dobrze widać zdzielił starego groźnego mocarza, bo ten zachwiał się na chwilę. Ale też to niedźwiedź był nie byle jaki. Siłacz straszliwy. Ocknął się zaraz, zahomonił rykiem ponurym, krew z gardeł wyrzygując, wydzierając z siebie oburzenie, przeraźliwą skargę przed całą Wierchowiną pustynną, skargę na taką dolę dla jej wiekowego gazdy i bohatera. Wszystkie lasy po stokach zawyły w odpowiedzi. A on rzucił się ku Kudilowi. Kudil cofał się zręcznie dalej, aby mógł po raz drugi się rozmachnąć, ale