i z głośnym szumem, z okrzykami i śpiewaniem, przy dźwiękach fłojery pobiegli ku zimowikowi Dmytrowemu. Kudil grał na fłojerze miękko i słodko, jakby to nie było po ciężkiej walce z niedźwiedziem, to znów tak tęsknie, jakby opłakiwał zabitego zwierza, gazdę puszczowego. A Czuprej podrapany i dobrze posiniaczony wykrzykiwał i śpiewał pod nutę fłojery:
— Ileż będzie Wasyluku twego towarzystwa?
Lasy niezliczonymi głosami odhukiwały w przerażeniu i zdziwieniu. A odpowiadał im śpiewem sam Dmytro, układając tę słynną pieśń:
Jako w mojej bukowince zielonego lista. —
A że matka Dmytrowa przysłała, co tylko mogła, więc przybywszy do jaskini, posilali się nie tylko świeżą, nad watrą pieczoną niedźwiedziną, lecz także wędzoną słoniną, bryndzą tegoroczną i chlebem-korszem. Zapijali gęsto miodem i palinką przemycaną. Na dobrą wróżbę i dla nabrania mocy pili gorącą juszkę, wygotowaną z serca niedźwiedzia. I porozdzielali między siebie papusze, zwoje tytoniowe. Po posiłku poprzebierani tańczyli przy watrze, podnosząc topory i przerzucając je jeden do drugiego. Zwyczajem opryszków palili z pistoletów podczas tańca.
Wtedy to Dmytryk rozniecił w nich tę iskrę, to nieustraszone zuchwalstwo, którego nie znają ludzie z osiedli, a które grom święty w nim rozpalił. Nauczył ich śpiewanki swej, śpiewanki Hukowej. Tam ją śpiewali, tam hukali obok jodły basztowej na Babie Lodowej, na połoninie wysokiej. I śmiali się w nos skamieniałej Popadii, arendarce od szubienic. —
Hej Huki, my Huki —
My jare młodysze,
Groźni towarzysze.
— — — — — — — — — — —
Huki rozdobędy
Tędy w tan — raz tędy —
Krokiem — rysim skokiem —
Hoj! Wałem — przegonem —
Była to odtąd ich pieśń, pieśń Wasylukowych junaków — aż do końca ich wędrówek.