Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/385

Ta strona została skorygowana.

go napadu nie robił naprędce, na chybił trafił. Tylko tak długo dumał, siedząc na Babie Lodowej, chodząc ze strzelbą po lasach i jarach, słuchając szumu wód, leżąc na połoninie i podśpiewując sobie, aż wszystko dokładnie obmyślił.
Dmytryk prawdziwe towarzystwo stworzył, nie takie, gdzie każdy robi, co chce, sam rządzi się, jak chce. Od razu poznali towarzysze, że ich watażko to wielki czarownik. Nie tylko słyszał, jak słonko święte dzwoni, jak rzeka woła, ale i strzelbę miał śpiewającą, która gdy spał, nuciła mu wszystko, czy to jaka zwierka nadchodzi, czy też nieprzyjaciel się zbliża, a także wyszukał ziele kluczowe, przed którym żaden klucz, żadne zamknięcie, żadna brama się nie ostała. Ten i ów junak baraszkował, kiepkował i swawolił tak długo, aż usłyszał słowa przysięgi gromowej, wypowiedziane przez Dmytra. Na tę właśnie klątwę zaprzysiągł wtedy Dmytryk każdego junaka tam na wysokiej połoninie, na Babie Lodowej.
Była pogoda złota, niebo bez końca aż za Torojagą świeciło błękitem. Nie było ani chmurki. Słońce patrzało na nich okiem potężnym, do serca wpijało się każdemu. Niejeden trząsł się, gdy wołał, powtarzając za Dmytrem do słoneczka:
— Zbudź groźne struny gromowe. Usłysz nas, słoneczko. —
Sam zuchwalec Czuprej, jak małe dziecko to powtarzał, klęcząc i bijąc się w piersi. Tak bardzo zaś chłopczyna Martyszczuk bał się tej przysięgi, iż błagał Dmytra i towarzystwo, aby go zwolnić. Płakał, szlochał głośno, że raczej od towarzystwa odejdzie i niech dostanie się w ręce katowskie, a nie przysięgnie za nic w świecie, słowa strasznego z ust nie wypuści, klątwy gromowej na siebie nie ściągnie. Zżalił się Dmytryk nad tym chłopięciem. Zwolnił Martyszczątko od przysięgi, kazał mu pozostać w towarzystwie. Nawet stary Klam tę przysięgę uszanował. Tylko jeden Kudil powiedział prosto:
— Mnie niepotrzebna gromowa przysięga. Ja słowo kładę swoje, słowo strzeleckie, puszczowe na wieczny ślub z towarzystwem, na pobratymstwo i wierność dla watażka. —
I Dmytryk przyjął słowo Kudilowe, strzeleckie.
Nieraz do ostatniej chwili nikt nie wiedział, co Dmytryk zamierza, dokąd mają iść. Wszystko było nagłe i niespodziewane. Jednak czasem naradzał się z Klamem, Kudilem i panem Oświęcimskim. To była starszyzna, a dopiero gdy trzeba było wykonać coś, czasem coś szaleńczego wykonać, wtedy wołali Czupreja. A Czuprej już wyszczerzał zęby, rechotał, hałasował. I już ledwie go można było utrzymać. Porywczy był