ten Czuprej, zawzięty na wrogów, zanadto pochopny do tępienia puszkarów i posiepaków, ale oddany watażkowi i towarzystwu.
Dmytryk nieraz umyślnie po kilka oddziałów wysyłał w różnych kierunkach, i to niemało zwodziło i myliło mandatorów i prześladowców.
Tej samej już pierwszej wiosny przed słynnym napadem na kasę w Śniatynie Wasyluk posłał pana Oświęcimskiego i Kudila z małym oddziałkiem naokoło przez Bukowinę w przebraniu wędrownych muzykantów cygańskich, aby grzecznie panom przygrywali, aby pili i bratali się z żołnierzami i strażnikami. Równocześnie zaś wysłał Czupreja z większym oddziałem opryszków w przeciwnym kierunku, na zachód słońca, aż w stryjskie góry. Nakazał mu wziąć całą żywność ze sobą na koniach, iść samymi grzbietami, nie wstępując do wsi i osiedli, omijając zagrody i tak prześlizgnąć się aż pod sam Stryj. Tam zaś w okolicy tak hałasować, weselić się i hulać, aby sam pan cesarz we Wiedniu usłyszał. A potem wracać! połoninami w cichości, nie śpiąc ani jednej godziny! Dodał mu też starego Klama, aby Czuprejową durijkę po trochu miarkował.
Wasyluk sam zjawił się na dzień umówiony pod Śniatynem. Wtedy zabrali tak cicho z kasy cesarskiej te papierowe miliony, jakby z własnej chaty je wynieśli. Widno to i dużo o tym pogwarki było, że im samo ziele kluczowe te wrota pancerne i te kasy otworzyło. I tylko tyle było po nich śladu, że strażników i warty powiązali.
W tym samym czasie watażko Czuprej dawał w okolicy Stryja o sobie znać panu cesarzowi do samego Wiednia. Konie ukrył na połoninie i posunął się ze swym oddziałem pod samo miasteczko. Wtedy widziano tam i w okolicy liczny oddział Wasylukowych opryszków w kraszonych strojach. Słyszano w wielu wsiach i miasteczkach granie, strzelanie i okrzyki, słyszano też wasylukową hukową pieśń. Żydowla i wszyscy miasteczkowi ludzie w strachu siedzieli w budach swych i murach jak myszy w norach. Ale o napadzie żadnym nikt nie umiał opowiedzieć. Skończyło się na strachu.
Zaalarmowano tedy całe gubernium, że rozbójnicy dotarli już w okolice Stryja, że i tam hulają, świat wywracają. I urządzono po kilku dniach wielką obławę. Tymczasem oni już cichcem wrócili przez szczyty. Zeszli się z obu stron na Babie Lodowej. I tam opowiadali sobie, baraszkowali, weselili, śmiali się z gubernatorów, mandatorów i rout, aż lasy razem z nimi
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/386
Ta strona została skorygowana.