sko, co się w góry napchało. Wsiom zaś i rodom swoim, miast słobody, nową napaść sprowadzili.
To warto by nazwać, że skarb, gdyby Doboszowy topór gromowy odnaleźli!
Ale i tak mieli dziękować Bogu, świętemu Eliaszowi, że im zesłał Dmytryka. Bo to, rzetelnie powiedziane, u niego w głowie, w sercu — skarby były prawdziwe. Umiał z nich ludzi zrobić, honorowych rycerzy, śpiewaków. Zginęłaby może wieść o dawności, i wszystkich ludzi Górskich już mandatory przemieniliby w chłopstwo bez pamięci o przodkach, w pachołków bez dumy, gdyby nie junacy. —
I tak dalej Andrijko powiastuje:
Było to piątej wiosny Dmytrowego wojowania. Dmytryk wymyślił wtedy owe naloty na wsie z całym towarzystwem, aby i sami towarzysze nie czuli smutku, siedząc w puszczach jak w furdydze, a także, aby szerzyli między ludem Dmytrową pieśń o słobodzie. Tak wędrowali, niespodzianie zjawiając się to w tym, to w tamtym osiedlu. Jako te orły i sępy z przestworza niebieskiego spadają na połoninę Hostowy, porywają jagniątka, i w mig ulatują, znikają, — tak też i oni wpadali do osiedli, któż wiedział skąd, spędzali noc pełną śpiewu, wesołości, zabaw, żartów i nowin. I zostawiając tę smugę radości, znów wyrywali się w pustkowia, któż wiedział dokąd...
Napadali nie na jagnięta niewinne, lecz na puszkarów. Ci nie mogli już bezpiecznie w pojedynkę mieszkać po chatach, kryli się lub uciekali do Kut. Słynne były te opryszkowskie tołoki, odwiedziny ze śpiewem, hulaniem, muzyką i winem. Nieraz pół wsi zbierało się na zabawę taką. Dmytryk przynosił prócz śpiewanek swych podarki różne, czasem też jakieś mody ciekawe, które sam wymyślił albo gdzieś kupił. Opryszkowskie bractwo śpiewackie wschodziło nad wsiami jak słoneczko, hodowało nadzieję. Junacy przyjaźnili się z osiadłymi ludźmi, kochali się z dziewczynami. W niejednej wsi, a najwięcej w Hołowach, w Jasienowie, na Synyciach ludzie osiedli przyzwyczaili się do tych zabaw i śpiewów tak, że nieraz już w czasie świąt niecierpliwie wyglądali czy nie widać śpiewaków. Układali też sami śpiewanki o Dmytrze i o junakach. A gdy widziano, że puszkary kryją się po norach przed Dmytrem, jak myszy przed kanią, jak uciekają przed każdym junakiem gromowym, to wsie i osiedla powoli jakby przyłączały się do Wasylukowego towarzystwa. Już po całych górach rozlegała się pieśń:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/390
Ta strona została skorygowana.