Całe góry jednak zawrzały i zastękały, gdy także starego Sztefanka Wasyluka odprowadzono do Kut ze związanymi rękami i to w biały dzień na to, aby wszyscy widzieli.
Już z góry z Prosicznego na płaju zaczęli się ściągać ludzie i tłumem szli za Wasylukiem, chociaż puszkary ich odpędzali. Nim doszli w dół pod Sokolską górę, cały pochód — tłum z wielu wsi zebrany jakby wielobarwna procesja, w której nie brakło kobiet i dzieci, podążał za starcem i puszkarami, nie wiadomo po co. I nie byle jaki to był widok. Piękny starzec, niebieskooki i siwy Sztefan Wasyluk, wysoki i smukły, z siwymi bokobrodami, z białym sutym wąsem, bardzo dostatnio ubrany, ze złoto-czarną, puszystą, jedwabną chustką na szyi, w wysokim kapeluszu, ustrojonym w wielkie złote talary tureckie, powoli jechał konno, chociaż ze związanymi rękami: ze wszech stron zaś otaczali go uzbrojeni puszkarze na koniach, ubrani podobnie jak opryszki i wyglądający raczej jak straż przyboczna, niż jak eskorta aresztancka. Tak podążali ścieżką, wijącą się tamtędy po skałach nad Czeremoszem. Z tyłu zaś wlókł się pstry i jaskrawy, długi wąż gapiów czy też ludzi współczujących. Gdy przyprowadzili Sztefana Wasyluka przed oblicze mandatorskie, Wasyluk powitał uprzejmie, życzliwie i nawet serdecznie cesarskiego sługę starowieckim, długotrwającym pozdrowieniem. Ciągnął tak i cedził powoli z uśmiechem, to znów mówił tak głośno, jakby krzyczał w Hołowach z jednego grunia na drugi. Ale w końcu rzekł mu cierpko i z góry:
— Mandatorio jasna! Szanując władzę, moc cesarską i waszą — czemużeście od razu nie przysłali po te pieniądze? Skąd mnie staremu wiedzieć, jak to kuchniami łazić, czy pod stoły się skradać? Tyle stąd biedy się narobiło dla was i dla nas przez tę jedną głupią berbenyczkę czerwonych! Dał wam pan cesarz, mandatorio, zarobek uczciwy, to trzeba pilnować, na starość grosz jaki złożyć sobie, a nie jeszcze koszty robić swemu panu. —
Czy przysadkowaty, gruby i sapiący mandator (który zapewne i niejednego starca miał na sumieniu) stracił rozpęd swój, gdy zobaczył i usłyszał świetnego gazdę Sztefanka, czy też zamierzając go wybadać, od razu chciał z nim z innej beczki zaczynać — nie wiadomo. Przerwał mu wprawdzie przemowę tę, ale wyjaśnił zaraz, że kazał go przyprowadzić po to, aby się odeń dowiedzieć: gdzie Dmytro przebywa, czy bywa u niego w chacie, co robi i co teraz ma zamiar robić.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/396
Ta strona została skorygowana.