plemienia zwyciężonego zakarbować dzieje jego klęski, a nade wszystko, że klęska była konieczna i sprawiedliwa. Tak jak niegdyś pozwolili dziejopisowi Józefowi co przezwał się Flawiuszem. Wypisał on nie dzieje swego rodu, tylko chwałę i rację zwycięzców.
A przecie — tak się wydaje przynajmniej — cóż by zaszkodziło imperialnym i powszechnym zwycięzcom, gdyby pokazali zwyciężonych na widowisku w cyrku, wielkodusznie, to jest tak, jakby ci sami siebie odgrywali i swojej racji bronili, nawet sławili ją po śmierci. Zwycięzcy nie czynią tego. Nie mogą czynić, bo to nie tylko sprzeciwia się ich ostatecznemu zwycięstwu, lecz przede wszystkim powszechnej zasadzie zagłady. Co najwyżej przejściowo pokazują zwyciężonych w takim cyrku, który uświetnia zwycięzców i potwierdza, że dla zwyciężonych nie ma powrotu.
Widać z tego, że całe dzieje ludzkie o tyle nieprzemijalne są i mogą powrócić, o ile należą do cyrku dla widowisk i o ile doń dotrą. I to jednakowo, czy są to zwycięstwa z ważnością na dwa lata, czy też na sto lat i nawet na więcej.
Słusznie rozgrzeszamy takich jak Andrijko, gdy sławią zwycięstwa krótkie bez naruszania sensu dziejów człowieczych.
Tak oto opowiadał Andrijko o sławnej szóstej wiośnie Dmytrowego wojowania i śpiewania.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Czterdzieści koni tęgo objuczyli na Babie Lodowej sprzętem wszelakim, bronią, żywnością i przeprowadzili je ledwie dostrzegalnymi ścieżkami leśnymi a potem łożyskami strumieni aż pod Łostun. Pobudowali sobie koliby wśród gęstwiny kosodrzewu, a co tam przygotowywali, nikt nie wiedział ani nie przeczuwał. I dzisiaj można by na Łostunie uknuć coś niespodziewanego, o czym by się świat cały nie dowiedział. Cóż dopiero sto pięćdziesiąt lat temu!
Dmytro miał nową myśl: popłynąć darabami na Żabie, na Jasienowo, na Kuty same. Porozbijać rogatki i zastawy puszkarskie, wystraszyć straże, poniszczyć czerdaki, wymieść z kraju mandatorię i wojsko, w końcu rozsadzić Katusz. I wówczas, jeśli Bóg pomoże, układać się z panem cesarzem.
Lecz w owe czasy dno Czarnej Rzeki najeżone było skałami. Co krok otwierały się paszcze, co chwila szczerzyły zęby haby, szypoty i skoki. Płynąc przy niewielkiej wodzie łatwo było darabę rozbić, kości naruszyć i głowę roztrzaskać. Przeto,