wrogości między ormiańskimi a górskimi ludźmi. Przez lata i przez wieki zżyli się jak sąsiedzi. A w czasie tych wędrówek niejedno ormiańskie nasienie zasiało się pośród górskiego ludu. —
Po dnie dzisiejsze wspomina się owe czasy. Jest też taka zabawa, nocą na posiedzeniu pogrzebowym praktykowana.
Ludziska schodzą się wtedy i tłoczą do chaty, w której leży ciało zmarłego. Od łkania trembit odbija gwar. Wesołość, śmiech huczy aż biją od obejścia. Zaraz poznać, że ktoś umarł, a ludzie czczą jego pamięć. I dusza umarłego przez okienko domowiny-trumny zagląda, przysłuchuje się. Widzi, że może odejść w spokoju, gdyż ludzie czczą prawo starowieku: Przelatują nad śmiercią, jak ptaki przelotne nad ciemną głębiną morską. I dodają serca domownikom, otaczają ich serdecznością, pokazują im, że nie sami zostali na świecie. Tak gdy wiatr liść jeden z drzewa strąci, a zaraz potem zaszumi buk, zagra cała bukowinka zielona. Widać, że życie zostaje jeszcze, że cały ród bukowy gra, szumi i śpiewa.
Wtedy to różną dawność się wspomina. Wtedy też bawią się w Ormianina. Kupiec ormiański ważny, poważny a grzeczny (zwyczajnie zwą go Kajtanem), przyjeżdża konno do chaty. Dwóch chłopców, trzymając się rękami za plecy, odgrywa czworonoga-konia. Koń wierzga, bryka i rży co niemiara. Ma być widoczne, że to kupiecki koń, bujny, ziarnem obficie karmiony. Kajtan przyjeżdża do zagrody i targuje z gazdą kozy, capy i watujki, tj. kozy jałowe. Te są właśnie w najdroższej cenie. Najęci przez Kajtana puszkary zganiają trzodę do koszery. To jest, naprawdę, zganiają mołodiczki, dziewczęta i chłopców do sieni, do choromów. Spędzona do sieni młódź tłoczy się, słychać wesołe piski, krzyki młodych kobiet i śmiech z tego tłoku. Chłopcy szturkają się przystawiają się w żarcie do kobiet. To ma znaczyć, że trzoda, jak się to mówi, wałuje się, czyli że się paruje. Następnie puszkary łupią ze skóry kozią czeredę, to jest zabierają kobietom chustki i zapaski, a chłopcom rzemienie i co się nadarzy. Tu jeszcze większy hałas i pisk powstaje w sieniach. Ale w końcu znika to wszystko. Zjawia się chłopak nasmarowany sadzą i wszystkie złupione skóry odbiera. W końcu dziewczęta i mołodyce muszą wykupywać swoje rzeczy i całować tę czarną maszkarę. Kto wie, kto to być może...
Ale można się domyśleć, że to któryś z czarnych chłopców lasowych — opryszków — napadł na pochód Ormianina, zabrał
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/408
Ta strona została skorygowana.