Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/410

Ta strona została skorygowana.

Buliga szczerze pragnął wieszać mandatora, ale przysięgał, że przedtem jajka mu wytnie, aby zakończył żywot bez sławy i ozdoby — jeśli tylko zezwoli pan watażko. Łyzun jak zwykle szedł dla ochoty, a Klam dla wojny samej i dla podpalania. Tyle tych kołów siarkowych nabrał na plecy, że uginał się stary, ledwie to dźwigał. Każdy z nich w zapasie miał te łuczywa. Strzelb nie brali, lecz każdy miał po kilka pistoletów za pasem wysokim, po kilka bardek ciasno założonych poza retizy miedziane, wielką karbowaną czeprahą spinane. Tak mieli się przemknąć do miasta, a tylko tego po drodze ścinać, kto by się im sprzeciwił. Potem tak długo siedzieć cicho gdzieś w bliskości urzędów, aż ozwą się trembity od brzegu. Dmytro i Łyzun wzięli jeszcze także do besahów po dwie nieduże berbeniczki prochu, dobrze w siano zawinięte.
Tymczasem nad brzegiem zaczynał swą robotę Kudil. Nie miał nieborak harmat, więc do długich berbenic bez dna kazał powkładać po dwa krisy. Jak huknęło to raz za razem, to nawet zastępczy komendant wojskowy (z gubernialnego detaszementu okupacji i pacyfikacji) Rudolf Wajgl, wysoki nad miarę chrześcijanina, syty, nieruchawy i kłodziasty Niemiec, którego nigdy nic na świecie nie mogło poruszyć — na chwilkę zdumiał się tą kanonadą. Ale na miasto jeszcze większy strach padł, a porządek w alarmie wojskowym jakoś naruszał się i mieszał. Dobry zmrok już zapadł, gdy zwabiona tą strzelaniną, ciężka i twarda kompania, z samych Niemców złożona, wyruszyła ku brzegowi. Z daleka już widać było watry, szeregiem na brzegu płonące. A na ulicy, wiodącej ku brzegowi, pośród ciszy wieczornej słychać było tylko komendę niemiecką i tupot nóg maszerujących. Gdy przybliżyli się żołnierze, od brzegu widoczne były ich bielejące się mundury. Lecz opryszki leżeli w milczeniu w tyle za watrami, rozrzuceni długim szeregiem. Nie strzelali, ani nie odzywali się.
Pan plackomendant Wajgl (z gubernialnego detaszementu), stary oficer cesarski, nie dał się byle czym zaskoczyć. Na wszystko miał książeczkę. I nie byle jaka książeczka to była, ale właśnie słynny cesarski reglament służbowy. Choć to może i nieprawda, że pan cesarz sam się fatygował pisaniem, ale zawszeć podpis cesarski na niej wykarbowany stoi. Plackomendant Wajgl nie potrzebował jej, broń Boże, czytać przed szeregiem, jak szkolnik jaki, nosem nypać po książeczce. Miał ją w tornistrze zawsze, to się rozumie. Ale czytał