Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/417

Ta strona została skorygowana.

Dmytro leciał ku mandatorii. Tuż za nim błyskawicznie zjawił się na murze Czuprej, wskoczył do środka, a za nim inni. W końcu i stary Klam wdrapał się jakoś, zlazł z muru. Na plecach dźwigał, prócz pęku siarkowego łuczywa, saż. Z trudnością wlókł za sobą naruszoną tym dźwiganiem i skakaniem nogę, w której była jakaś stara kula.
Czuprej był tylko w soroczce i w czerwonych spodniach. Tylko wysoki, bardzo gruby pas go chronił. Za pasem miał sporo pistoletów i bardek. W blasku łuczywa widać było czasem, jak rozwichrzona czupryna sterczała i kiwała się jakimś półkolem wiechciatym, jakby u czorta puszczowego, aż naprawdę strasznie było patrzeć. Wykrzykiwał i rechotał też jak sam czort, napędzając tym strachu puszkarom. Dmytro jak zawsze w swej długiej, grubej, białej gugli weselnej, spokojny był, spokojnie i lekko biegł, a tak leciutkie kroki stawiał, jakby do jakiejś cichej muzyki się stosował. Lecieli tak z pochodniami ku mandatorii, kierując się ku przeciwległemu kątowi muru, gdzie skupili się puszkary. Mandator ochrypł od krzyku i przeklinania, wciąż nakazując strzelanie, a puszkary zdrewnieli z przerażenia, gdy sam młody molfar z Baby Lodowej, nie wiadomo skąd się zjawił, a kule go omijały. Jeszcze nigdy nikt nie widział go tak z bliska w boju jak wtedy.
Dmytro stanął nagle w środku dziedzińca. Stanął szeroko, krzyknął donośnie, a wesoło:
— Ciskajcież, chłopczysza, na ziemię pistolety i krisy. Wolno was puszczam. —
Cisza zaległa podwórze. Ale mandator, to wydzierając się gwałtownie z okna, to znów nurkując w ciemności, jak wyskakujący z budy pies, którego naprężony łańcuch wciąga z powrotem do budy, właśnie też tak cienko zalewał się wrzaskiem, jak kundel łańcuchowy. I wojsko puszkarskie zacięło się jak daraba w zahacie. Ani tędy, ani owędy. Już byliby rzucili broń. Ale nagle z góry od mandatorii padło kilka strzałów, prosto ku Dmytrowi wymierzonych. I choć z białej włochatej gugli zlatywały sobie na dół te kule, brzęcząc na kamieniach jak guziki blaszane, jednak wściekłość targnęła garstką opryszków.
— Strzelają psiołupy, godzą w watażka! —
Strzały z pistoletów gruchnęły ku oknom piąterka. Zadzwoniły rozbite szyby szklane i posypały się na głowy puszkarskie. Zaczęły furkotać bardy w powietrzu, a okrom nich le-