jąc oskrzydlić garstkę opryszków. Parli ławą ze starym Szwedem na czele. Opryszki pędzeni przeważającą siłą cofnęli się w stronę muru ulicznego.
Jeden tylko Dmytro został na miejscu, stał nieporuszony. Puszkary otoczyli go ze wszystkich stron, ale nie odważyli się doń zbliżyć na odległość rzutu bardki. Nie walczył dotąd. Wszystkie bardki spokojnie tkwiły za pasem, a pistoletów używał chyba tylko w ostateczności. Z niezmierną siłą i celnie zaczął ciskać bardki. Co zaświszczała rzucona barda, walił się na ziemię puszkar. I tak wszyscy całą gromadą znów cofali się przed tym jednym młodym molfarykiem — jasnym watażkiem.
Już świtało. Z daleka coraz głośniej słychać było pieśń. Widać pan Oświęcimski zbierał się na pomoc. Można się było teraz spodziewać, że sprawią rzeź posiepakom i pomszczą na nich Czuprejową ciężką ranę. Lecz Dmytro chciał zakończyć walkę, chciał, by cały honor był po stronie jego garstki. Zakazał boju, zagrzmiał głosem potężnym:
— Zaprzestać! dość bitwy! Słuchajcie, co powiem! —
A teraz już nie tylko junacy, ale i puszkary i posiepaki mandatorskie nadstawiali uszu, a z okien ostrożniutko wysunął długi nos sam mandator. Dmytro wzniósł do góry baryłkę z prochem, a oświecając równocześnie łuczywem całe podwórze, klepał berbeniczkę po gładkim brzuszku tak łaskawie jakby mołodyczkę jaką udałą. I tak mówił dalej:
— Słuchajcie mnie, wy mandatory, służki cesarskie, wy patentniki służałe, wy puszkary najemne, groszowe i wy zwyczajne kuckie posiepaki. Oto ta berbeniczka prochem zdrowym, baniasem węgierskim napełniona. Drzemie on teraz czemnie sobie, makiem się przyczaił. Ale zaraz wam zagra. Zamuzykuje samograjką gromową. To wam nakazuję: dopóki ja tu zmówię trzy Ojczenasze, wszyscy macie stąd wyjść migiem, dokąd chcecie. Ot, przez ten mur! W pośpiechu zbroje ciskajcie, wymiatajcie się stąd, jak miotłą. Te trzy pacierze święte będą was chronić od baniasu. Potem ja sam podkładam pod mandatorię tę ciężką berbeniczkę. A drugą z lontem na puszkarów rzucę. Więcej nic nie powiem. —
Nastała cisza. Dmytro po chwili zdjął kapelusz, zaczął odmawiać Ojczenasz starowieczny. Mówił powoli i głośno.
— Na górze Syjońskiej, na łące niebiańskiej wśród ziela Bogarodzica usnęła. —
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/420
Ta strona została skorygowana.