W końcu jednak, gdy już odpływali, wskoczył na darabę. I jego korciło obejrzeć Tureczczinę kraśną.
Płynęli daleko ku Tureczczinie aby coś zobaczyć z tej Tureczcziny kraśnej, aby spotkać się tam z Kudilem i kto wie jeszcze po co. Ale to nie tutaj należy. Przed nimi świat nieznany, wody-dunaje. Za nimi przemoga, zwycięstwo. Rozbita niewola, rozdziobane posiepactwo. A wszędzie słoboda. Każdemu człowiekowi, każdej wierze, aby żyć! Wodom do tańca, cmentarzom dla spoczynku i górom do snu.
Po odpłynięciu darab ożywiło się znów barwne miasteczko. Zaroiły się targi, wszyscy opowiadali sobie dziwa o wyprawie junackiej. Gwarno było i rojno na uliczkach. Młodzież ormiańska hałaśliwie i hucznie gromadziła się, a starzy nosaci kupcy stali w drzwiach sklepów spokojni, pełni pobłażliwej mądrości i życzliwej powagi. Czasem przewinął się gdzieś prędko Żyd z piękną brodą wiechciatą i takąż czapką. Na targu zjawił się stary Klam, kulejąc. Ciągnął saż piszczący na kółkach. Wmieszał się w rojowisko. Wykrzykiwał głośno: — Słuchajcie kupcy! Dobry towar! Trzy dukaty, kto da więcej! — Ormianie zobaczyli wtedy za kratkami sażu na wpół żywego mandatora. Nie z kupieckiej ochoty, lecz z grzeczności ormiańskiej, czy z litości, wykupili mandatora. Musiał jednak przedtem publicznie przysiąc, że nigdy do Kut nie wróci. Tak Klam zażądał. Klam otworzył drzwiczki i mandator wysunął się z sażu. Trzykrotnie wzniósł palce do góry, trzykrotnie przysiągł drżącym głosem. Chłopcy ormiańscy rechotali, bełkotali sobie coś i przygadywali chrapliwymi głosami. A starzy Ormianie patrzyli niby to zakłopotani i jakby z grzeczności zmartwieni, choć dobrze znali mandatora. Mandator idąc niepewnym krokiem, zniknął w rojnym tłumie.
Tak zakończyła się wyprawa Wasylukowych junaków na Kuty.
Gdy powrócił w góry pan Oświęcimski od razu wiedział co robić. Wszystkie płaje, ku dołom idące kazał rowami poprzekopywać, pościnać wielkie drzewa i przejścia kłodami zawalić. W lasach zaś porobić zasieki. Tak to, ciężko było i stąd się wydostać nawet, a nie żeby jakie wojsko z dołów mogło się tu przedrzeć. Pilnowali przejść, bacząc pilnie czy ktoś nie zbli-