Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/427

Ta strona została skorygowana.

ża się z dołów. Po nocach palili cziuhy, dawali sobie znaki ogniste. Czekali, aż wróci Dmytro, czekali, jakie wieści przyniesie z Tureczcziny, jakie nakazy wyda.
Opowiadano, że w tym czasie Oświęcimski po cichu wąchał się z panami z dworu w Krzyworówni, że się naradzali. Ino, że ci dworscy panowie jakoś nie spieszyli się otwarcie wystąpić przeciw prawu cesarskiemu i przeciw urzędom. Chociaż o dziedzicu wiadomo było, że kiedyś dawniej im się sprzeciwiał. Teraz widać było, że czekali jeszcze na coś. Ciągle słali gońców z listami gdzieś aż do Stanisławowa. Bo wciąż coś słychać było o jakichś Francuzach bezbożnych. Że nie szanują cesarza, grożą mu, że w cesarskie dziedzictwo pchają się zuchwale.
A kiedy w końcu Dmytro wrócił z Tureczcziny, choć po drodze niejedno słyszał o biedach, jakie spadły na cesarstwo, ciekaw był jednak, czy mandatory powróciły już, czy też szpiegują, knują coś i tak gotują się do powrotu i do zemsty. Ale coś się stało. Było cicho, słabość jakaś naszła na cesarskie państwo. Nie było komu myśleć o krzywdach mandatorskich, o mandatorskich łzach nieotartych. Lecz powiadali niektórzy, że takie ot, to nazywa się — polityka. To wiadomo, i dotąd tak się powiada, że polityka to wielkie cygaństwo. Polityka to tak: ktoś ci powiada — pobratymie godny, bracie luby, jednajmy się, całujmy się! — a chce ci skoczyć do szyi, aby cię zadusić. Albo jakieś jeszcze większe szubrawstwo na później gotuje, jakby żelazo na niedźwiedzia i jamę na wilka. To — polityka.
Tak cicho było w górach a także na dołach, aż strasznie się zrobiło Dmytrowi od różnych myśli o tej polityce.
Już przedtem nieraz naradzali się ze Sztefankiem, aby te zwady z cesarzem zakończyć po gazdowsku, honorowo. Bo inaczej w świat iść trzeba, uciekać przed tą chmarą posiepaków jak niegdyś przed Syrojidami. Cóż, kiedy mandatory nie dopuszczali do zgody! Teraz całkiem wyraźnie zobaczył we śnie Sztefanko, że cesarz w biedzie, psami warczącymi otoczony, nawet wąs miał spuszczony na dół, nie podkręcony po junacku. A wciąż tędy, ku Hołowom, spoglądał. Wiedzieli już obaj, ojciec i syn, co to znaczy. Że trzeba jechać co prędzej do tej Widni świetnej, z której, jak powiadano, cały świat widno.
Na świętego Piotra i Pawła miał być chram w Krasnojyli. Po całych górach głośna wieść poszła, że przyjdzie tam sam Dmytro. Ten pyszny molfaryk, co to jednym nalotem na jakichś skrzydłach smokowych całe posiepactwo wymiótł, do Kut