Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/431

Ta strona została skorygowana.

Czekali tak wszyscy wokół cerkwi, wypatrywali czas jakiś. A gdy ścieżka krasnojylska już opustoszała, zobaczyli, że bardzo daleko wynurza się ród Wasylukowy. Wasylukowie jechali bardzo powoli, bo Sztefanko i koni żałował i nigdy się nie spieszył, zawsze miał czas. Sztefanko jechał na dobrze wypasionym, tęgim, brylastym koniu swego chowu, a Dmytro na smukłym, białym ogierze tureckim. Za nimi kobiety i krewniaki z ich rodu.
Znów nowy dzwon dzwonił, Dziwo górskie śpiewało rześko a słodko, jakby witało Dmytra.
Dmytro tak ubrał się na chram ten, jakby prosto stąd miał udać się do cesarza. Na chudowłosy kozi kożuch włożył stary pancerz posrebrzany lecz ciemny, który znalazł w komorze skalnej. Pancerz ten upisany był i ozdobiony w wytarte już wzory. Z daleka świeciła i bieliła się, narzucona na plecy nowa gugla, złotymi wstążkami obszyta. A że jechał naprzeciw słoneczka, umieszczona na wysokim kapeluszu, wielka blacha mosiężna odbijała światło, rażąc w oczy patrzących. Na podwórzu cerkiewnym zapanowała głucha cisza. Z daleka już słyszeli dźwięczenie zawieszonych na szyi Dmytra krzyży, głuchy chrzęst pancerza, grzechot retizów i brzęczenie siatki z blaszek miedzianych, którymi okryta była końska pierś i szyja. A gdy zbliżył się Dmytro, zobaczyli ludzie, że całą opancerzoną pierś watażka pokrywały rzędami pozawieszane stare, ciężkie krzyże mosiężne i nowe złote, umyślnie dla Dmytra zrobione. Retizy poprzez plecy na krzyż i w poprzek ciała ściśnięte, wielkimi klamrami-czaprahami pozapinane, mocno trzymały stary pancerz, błyskając spod gugli i odbijając od zgasłej szarości starego srebra. Za blachą nad kapeluszem wystawały pióra, małe zakręcone piórka goturze, śmigłe sokole i długie, lekko powiewające pawie. Cudzoziemski koń, nieprzywykły do naszego kraju, lękał się szumu wody, lękał się nawet postaci ludzkich. Ciągle tańczył: szedł to bokiem, to zadem, ciągle chciał zawracać, to znów rozglądał się, jakby szukał, dokąd skoczyć ze stromej ścieżki. Dmytro trzymał go potężnie, koń parskał i pienił się.
Dostojnie i cicho witali ludzie Dmytra, nikt nie odzywał się. Ten i ów znajomy uśmiechał się doń i podszedłszy dłoń mu ściskał, patrzył nań długo, a nieznajomi spoglądali ciekawie, z podziwem, niektórzy nawet jakby z lękiem.