Jednajmy się! Mam ja wskazanie o starych komorach skalnych, gdzie złota jest dość. Zaniosę mu opłatę za nasz kraj. To mu się przyda teraz. Aby nas na zawsze zwolnił od posiepaków! Aby sam tylko w pobratymstwie i dobroci jak sąsiad nad gazdami gazdował. Aby — jak będzie potrzeba — sam nas po ojcowsku rozsądzał. A nam niech zostawi prawdę starowieku — słobodę starą!
Radźcie więc dobrze, dumajcie mocno, wy, całe sławne gazdowskie towarzystwo. Radźcie o posłach. Radźcie, kogo wysłać ze mną. I czy dajecie zgodę na to, com powiedział. —
Wśród ciszy, bez słowa, bez jednego odezwania się słuchał cały tłum tak różnobarwny, tak różnorodny. Wszyscy znieruchomieli w powadze i w skupieniu. Tak jak każdy siadł na mogiłce, na grobie czy głazie cmentarnym, czy stał oparty o drzewo czy o dzwonnicę — tak trwał zastygły. Gdy Dmytro skończył przemowę, cisza zupełna zaległa ogród. Przez jakiś czas nikt się nie zgłaszał.
Wreszcie wytoczył się z tłumu Szereburièk, przezwany Medweżej, ogromny starzec, kudłaty jak niedźwiedź osiwiały i tak właśnie jak niedźwiedź się ruchał. Nie mówił lecz raczej huczał, a ludzie ustępowali na bok, jakby w obawie, by kogo nie ogłuszył krzykiem.
Tak podhukiwał Szereburièk z Riczki Diduszkowej:
— Kraśnyś ty chłopczyna, Dmytryku, — czy tam panie watażku — słonkowa pociecho! Któż cię nie zna? jak Jurijko święty z mieczem gnasz za posiepakami. To prawda. Ale nie tak to, jak teraz rzekłeś synku, oj nie. Nie było tu dawniej cesarza. Tylko tam na węgierskim boku go mieli. Bo go wpuścili. Tak. A teraz skoro wichrem wywiało tę plewę hajducką, skoro zlękli się nas, to nie ma po co wędrować do Widni tej! Przypominać się. Leźć im w oczy. I tylko im drogę z powrotem pokazywać. Ino tutaj pilnuj, dziecinko, aby znów nie naleźli jak świnie do ogrodu. Tak to. —
Gwar już się szerzył po trochę.
Teraz już i inni chcieli przemawiać. Niemłody, poważny, czarny i suchy gazda Belmega z Uścieryk inaczej radził. Bywał on w wojsku, bywał po świecie. Tak powiadał jakby tajemnicę jakąś powierzał, cicho, ale wyraźnie:
— Oj, widzę! Smutna dola twoja, panie junaczku. Myślisz, że naprawdę do cesarza się dostaniesz, do niemieckiego? Tam i do kapitana dobić się nie można, ledwie do wachmajstra. Nastawiali oni sobie tych szarżów, tych honorów niemieckich
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/435
Ta strona została skorygowana.