Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/437

Ta strona została skorygowana.

przyjdzie. A inny mówił, że gdy posiepaki wrócą, to trzeba będzie wystąpić z chat z całym dobytkiem, z chudobą i tak całym rodem górskim wynieść się na wschód słońca, do ziemi rachmańskiej. Bo oni Rachmanowie tacy sami jak my, chrześcijanie górscy. — Znów jakiś inny mówił, że turecki, tumański cesarz to także sąsiad, a Turcy to także dawni pobratymi, wojacy, już tu byli, trzeba o nich pamiętać.
Już dobrze rozszumiało się towarzystwo gazdowskie. Jakiś bardzo stary dziadowina wierchowy tak radził:
— Toby najlepiej gdzieś tego króla, czy jak, co dawniej był, aby odszukać... — Pójść pod staropański ład... Niech będzie jak dawniej. Nazywał się król, a głowa nikogo nie bolała o niego...
Odbiegli od rady, której chciał Dmytro, nie mogli się zgodzić, zaczęli się wzajemnie obrażać. —
— Ty z twoim królem, durnieku, królem od pańszczyzny. Leży on ten król w pakach i komorach między starym rupieciem.
— A ty z twoim Turkiem. Do ogona końskiego się modli, niedzielę świętą za nic ma. Moczem końskim się umywa i dzieci moczem chrzci zamiast wody święconej. — Obraził się dziadowina.
— Co? Ależ kozaki tumańskie! Niech sam Dmytro zaświadczy, że kozaki tumańskie, pod opieką głównego Turka, samego cesarza tumańskiego...
— A ty tyle wiesz o świecie, kole spróchniały, co twoje byki. Hodujesz ich dość, a Ormianom dajesz za pół darmo. —
— Daję za darmo? Bom chrześcijanin, cenię ile wiem. A tyś za to, mądry, zarobek masz z żonki niemały. Bo nie za darmo Ormianom daje... ciężkie talary targuje. Oj, targuje, kurwa ormiańska, wywołanka — z jadowitą słodyczą dziaukał dotknięty dziadulek.
Już się brali dziady do bardek, jak to nie zdarza się przy cerkwi. Widać jednak słoboda jak dobre wino i w tych starych głowach zaczęła grać i szumieć.
I tak — powiadał Andrijko — już od razu się zrobiła istna polityka: od cesarza się zaczęło, a — mój Ty Boże — na kurwach się skończyło.
Widzowie, jedni skłonni do kpin i śmiechu, radzi byli patrzeć na dziadów, jakby na walkę kogutów obskubanych, a inni wstawali i nic nie mówiąc, z niemą pogardą odwracali się, widząc, w co zmienia się rada w ogrodzie cerkiewnym. —