Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/448

Ta strona została skorygowana.

odzywał się. I wtedy ktoś z obecnych zapytał go wprost, dlaczego on o tym wszystkim swego słowa nie powie. Filko gładził łysinę, pokręcał wąsa, uśmiechał się jakoś dziwnie, patrzył w ziemię i rzekł w końcu:
— Wszystko to zabawa dziecinna. Staremu nawet nie ma tu co głos zabierać. Bawią się ciągle wojnami jakimiś. Same biedy z tego będą. Zapomnieli, co Dobosz nakazał. A to posłowanie? Gdzież tam słabemu jednać się z mocnym, biednemu z bogatym, nieukowi z uczonym!... —
Uważnie słuchali goście chramowi. Filko odwrócił się gwałtownie do ściany, zamilkł. Milczał przez cały wieczór. Smutno było gościom. Niedobrą wróżbę powzięli z tych słów. Jednak Dmytryk o tej rozmowie nigdy się nie dowiedział. —

Dmytro czynił przygotowania do podróży. Naprzód musiał wyszukać sobie konia godnego. Było z tym trudności niemało, bo od czasu ucieczki w puszczę Dmytro nie zajmował się gospodarstwem ani hodowlą koni. A konie Wasylukowe sławne były, znane cesarskim stadninom wojskowym, znane też kupcom, pośrednikom ormiańskim. Sztefanko Wasyluk umiał je piastować, umiał je „wykochiwać“. Tylko w cieplejszych porach roku pasły się i hasały sobie gdzieś na Skupowej czy na Krzemienistym. W zimie zaś stały w grażdzie Wasylukowej, w ciepłej i suchej stajni. A nie tak było u innych gazdów w owe czasy: konie przeważnie zimowały na dworze. Sztefanka najwięcej cieszyły źrebięta i wszelaka młodzież końska. Zimą żaden młody koń nigdy nie dostawał do picia zimnej wody, lecz zawsze ogrzaną. Każdy też młodziak koński co najmniej do trzeciego roku życia w porze zimowej był zawijany w gruby włochaty liżnyk. Zimą nie myślał „zapiekać“ ani hartować młodych koni Sztefanko. Niech latem na połoninie dziatwa się ochładza i hartuje — powiadał. Konie Wasylukowe były rozpieszczone, bujne, mało ujeżdżane, ale też za to nieskażone na zdrowiu jeden jak drugi, i piękne. Jak długo Dmytro był w chacie, miał podchowanego od źrebięcia dziarskiego konika, szpaka, zwanego Borsukiem. Póki Borsuk był źrebięciem, prawdziwe z niego mieli widowisko. Gdy Dmytro siedział poniżej chaty przy miękkiej ścieżynie prastarej, głęboko przez wieki wyrytej, udeptanej przez dziesiątki pokoleń dzieci z rodu Wasylukowego, koń biegał mu pod nosem w jedną i w drugą stronę, jakby się przed nim pokazywał. Gdy Dmytro ruszył się, Bor-