Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/451

Ta strona została skorygowana.

być powinno — lecz zawsze przecie tylko dobrocią ujarzmiony dzikus, wierzchowiec był z niego junacki, potężny i wrący. I na nim Dmytryk wybrał się do cesarza. Stąd też szczególnie wśród żydowskiej wiary, tam za Górą, na węgierskim boku jest pogawędka, że Dmytryk na Czorcie prawdziwym, to jest na plecach samego szczeznyka do pana cesarza, do Widni tej zajechał. A to nieprawda. Dmytryk z biesem się nie parał. To po prostu żydowska brechnia. Bo ród żydowski od tego jest, by wieści różne po świecie rozsiewać. Więc także i brechnie, jak wypadnie.

Rozpięta jak wysoki łęk siodła połonińskiego wznosi się w paśmie gór czeremoskich — Skupowa, dostępna z Hołów i Czarnej Rzeki, widzialna aż z Czarnohory. Szeroką, zieloną powierzchnią rozmachnięta, soczystą paszą porosła.
Latem bywa tam często, że przed świtem wszystkie kotliny naokoło zawalone są gęstymi, wilgotnymi mgłami. Na leśnych płajach ciemno i mokro od mgieł. A nad lasami, nad tym morzem mgieł, Skupowa króluje jak wyspa wyniosła, świeci bladziutką zielenią w świetle porannych zórz. Gdy przyjdziesz tam przed świtem, powoli, w miarę jak światło się wzmaga, z jednostajnej zieleni występują coraz wyrazistsze postaci traw i kwiatów. Dołami szumią ukryte w mgłach lasy, huczą potoki, a wzrok słobodnie polata ponad tym morzem puszczowym i mgielnym, ze szczytu na szczyt, aż na Czarnohorę.
Dziesięć dni po naradzie na podwórcu cerkiewnym zjechali się posłowie przed świtem na Skupowej. Z górą trzydzieści koni hasało po stepie górskim. Sztefanko i pan Oświęcimski odprowadzali Dmytra. A gdy weszło słoneczko potężne, ogniste, wszyscy zdjęli kresanie. Zabieliły się gugle w słońcu, zaświeciła się miedź, zabłyszczały gładkoszerstne koniki, zafalowały kędziory junackie w wietrze. Czort przebierał nogami i okręcał się z Dmytrem, wysoko w wichrze polatywała gugla Dmytrowa. Gdy odpoczywali na Skupowej, spoglądali to ku słoneczku, to ponad morze mgieł i puszcz, ku Czarnohorze, dokąd miała iść ich droga. Może niejednemu pierś rozpierało jędrnością, a oczy, wyprzedzając wędrówkę, starały się sięgnąć poza Czarnohorę. Ale może i mąciło się w głowie niejednemu, jak nad przepaścią, od myśli o tej podróży dalekiej.
Nie wiadomo, bo któż to może wiedzieć, czy do Dmytra nie przyplątał się hen z dołu, aż z bukowinki Szkindowej ja-