Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/454

Ta strona została skorygowana.

się musiał od świata, wraz z ojcem staruszkiem. I co tam robili, nikt nie wiedział na pewno. Opowiadano sobie tylko, że to święta Sobota, boża posłanniczka, ogarniała ich w swoje skrzydła jak kwoka pisklęta, nie puszczała na ten świat. Na chacie Josiowej, na strychu, była ukryta izdebka niewielka, a nad nią w dachu były błony szkłowe. Tamtędy zlatywała święta Sobota, tam modlił się stary Josel. Patrzał przez to szkło — prosto do nieba. A Herszko wraz z nim — niby to. O Herszku mówiono, że było mu wszystko jedno, że nie ciągnął go ani tamten świat, ani to okno do nieba zwrócone. Herszko tylko w Jasieniu był Żyd, a już w Szygiecie chodził przebrany jak sam luter. Korciło go, ciągle go korciło, myśleć o tych spławach, które dla Niemców dostarczał, o tych pieniądzach, co mu się należały i na leckim i na zagórskim boku, o różnych ważnych rzeczach. Ale może i stary Josel zapowiedział mu coś ważnego, bo zawsze na sobotę zjawiał się w jego zagrodzie i przesiadywał tam z nim odcięty od świata.
Zmiarkowali posłowie, że nic nie będzie z noclegu w chacie Josiowej. Musieli w bukowince jakiejś przy watrze przenocować i tam też przez cały dzień przebyli w tej bukowince aż do wieczora. Bo bez Herszka nie wiedzieli jak się ruszyć. A pan Oświęcimski, jak to panowie między sobą, niezgodny z panem cesarzem, nie chciał jechać do Widni.
Powiadają ludzie, że wieczorem, przed niedzielą, żydowska Sobota na skrzydłach odlatuje do Boga, a dzieci swoje wypuszcza na świat. Jak tam z tym jest — nie wiadomo na pewno. Ale właśnie wtedy drzwi grażdy Josenkowej otworzono, zdjęto ciężkie rygle z okiennic. Ruch zrobił się koło osiedla. Rozwarto na oścież potężną bramę, dającą dostęp do przedniego podwórza, otworzono też drugą, wysoką bramę wewnętrzną, przecinającą sam dom na dwie połowy. I całe towarzystwo poselskie, wraz z końmi, weszło przez obie bramy, aż na tylne ciemne podwórze zagrody Josiowej, gdzie znajdowały się stajnie.
Starowina Josel ubrany w białe chusty, z białą brodą, jak sam święty Mikołaj, niosąc wielkie księgi pod pachą, dobrotliwie powitał gości głosem tak skrzypiącym, jak stare drzwi jego grażdy:
— Sława Bohu! jak zdrowie, lubietka? —
Odpowiedział mu z hukiem Szereburièk:
— Na wiki Bohu sława. Zdrowiśmy, tędzy, jak widzisz. A jakżeż ty, reb Joseńku słodziutki! pobratymie luby?!