Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/458

Ta strona została skorygowana.

tronie siedział ćmiąc złotą fajkę z krwistym kamieniem — sam cesarz.
Wyciągnął prawicę przed siebie, długo tak ją trzymał jakby z wysokości tronu błogosławieństwo posyłał. Lewą rękę oparł na mieczu wielikańskim. Do tronu wiodły dwa wysokie schody. Nad głową cesarską był dach ze złotych ryz sukiennych a pod nogami złociste, świecące liżnyki. Na ścianach utkane były różne smoki i potwory. Niejednemu lękliwemu dobrze by strachu nasypało gdyby je zobaczył. Z tyłu przytulony do cesarza wyglądał blady paniczyk, syn cesarski, wystraszony chłopczyna z liczkiem panieńskim jakby papierowym, o bladych niebieskich oczach. Posłom od razu żal się zrobiło tego biedaka. Cesarz nadal ćmił fajkę z kamieniem krwistym. Dziad on bo dziad, ale wąsaty, patrzył otwarcie, widać, że z wojackiego rodu. Z uciechą i życzliwie spoglądał na posłów górskich wojaków. Ożywił się na chwilę.
— Nie wiedziałem żeście tacy dumni, strojni i jaskrawi. A któryż to jest ów książę hołowski?
Któryś z tych białopończoszastych panków pokazał na Dmytra. Cesarz patrzał nań, cieszył się Dmytrem, cieszył się kędziorami i młodością junacką, słonkową. Dmytro cieszył się cesarzem, że choć to i dziad i pan, ale jakby jednego z nim rodu.
Rychło zmiarkował, że pusta rozmowa się toczy, paździokanie ot takie jak między babami, co chytrzą i kręcą, gdy nie wiedzą od czego zacząć. Przystąpił bliżej ku schodom, a zamiatając piórami kapelusza świecącą podłogę, skłonił się, po czym znów stanął wyprostowany i patrząc prosto w oczy staremu, wąsatemu panu, powiedział:
— Panie cesarzu godny! Gazdo mocny, pobratymie luby, watażku chytrooki, poczynaczu głębokouki!
My jesteśmy słobodny naród chrześcijański z Wierchowiny zielonej, Słonkowe nasienie.
Z tobą zaprzysiąc chcemy pobratymstwo wieczne. Zakląć je na przysięgę straszną, gromową. Ale nie chcemy być poddanymi. Nie chcemy posiepaków ani psiołupników mieć nad sobą. Zabierz ich sobie do komory swojej, czy na skład, czy ciśnij do licha gdzie, albo niech inni ich pokosztują. —
Powiadał dalej Dmytryk tak ostro i głośno, aż pończosznicy usta pootwierali:
Nie ścierpimy ich ani teraz, ani potem, opuścimy całym