Powiada, kręcąc wąsa, pan cesarz, powoli, z uśmiechem a grzecznie:
— Po co mi skarby twe z komór skalnych zaklętych, knieziu hołowski?
Mam ci i ja komory różne i stodoły. I te sztajeramty, młyny molfarskie (od draczki). Te nie sieją a zbierają, nie sypią ziarna a mielą. Wymielą, co trzeba z chrześcijanina, wydławią nawet od Żyda, uporają się z panami, w końcu i na popów znajdą sposoby. Grubego zmielą na cienko, a cienkiego na miał. I krew by ciągnęły także i mózgi ludzkie, gdyby padł taki rozkaz. Co kto zapracuje, co kto ma za dużo, już wyciągają zeń: dla Państwa, dla Dzierżawy. —
Coraz potężniejszym głosem przemawiał dziedzic cesarski:
— I cóż mi to za szczęście? Przysłuchaj się, jak grają te młyńskie kamienie cesarskie. Ogłuchniesz!
Czy może chciałbyś zatrzymać je? Kosteczki twe posypią się jak pierze!
Ja sam całe życie zbieram siłkę cesarską, by je choć dźwignąć na inne miejsce...
Niewolę mam zabrać? A gdzież ją podzieję? Mocuję się, wciąż się szarpię, by choć na wszystkich jednako rozłożyć to brzemię.
Czy też mam rozpędzić to wszystko, by ród z rodem, gromada z gromadą zaczęli się ścinać i niszczyć?
Słoboda? Ha, ha, ha! Głębiej to zakopane niż wasze górskie skarby. Molfarskim okiem sięgnij pod ziemię, knieziu-junaczku...
A ty po słobodę przychodzisz tutaj? Do dziada po młodość? Do trupów po krew?
Cierpią narody — powiadasz. A gdzież ci siłacze? gdzież pobratymi moi, co by pomogli cesarzowi swemu zwalić ucisk, związać samego Archijudę? Gdzież oni, co porwą się na niewolę? — Haj! Lubują się narody w niewoli, po psiemu liżą jej stopy. Niech cierpią!... —
Groźnie śmiał się Józef. Cicho było we dworze.
Zapłonęło serce Dmytra, z podziwem patrzał na czarodzieja:
— Piękny on jak tato mój sam Sztefanko i tak samo dobry, bo bez lęku, a mocny dziad jak — hej! na świecie nie ma takiego. —
Cesarz uważnie spojrzał na Dmytra. Znów mówił łagodnie, z uśmiechem. —
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/461
Ta strona została skorygowana.