Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/462

Ta strona została skorygowana.

— Prawda, wasz ród choć bujny, jednak rozmanitny jakiś, fantazyjny, barwny, taneczny, jakby słobodny... Tak jak te moje ogiery. Jak te moje stada miłych koni i lubych źrebiąt cesarskich. Szkoda mi was. Zatem patent daję wam taki. —
— Hej, wy moi pisarczyki cesarscy! Słuchajcie uważnie, piszcie pilnie, dokładnie!
Pan cesarz mówił jeszcze powolniej i tak po salomońsku ogłosił:
— Moją łaską, chrześcijańskiego cesarza Józefa, wszystkie uciekiniery z wojska, dyzyntyry, opryszki z dyzyntyrów i inni bujani nie mają być odtąd ścigani, ani karani. Daruje im to moja łaska cesarska. Także napady wszelakie, jakie dotąd były, na zawsze — daruje. I jeszcze jedną łaskę ogłasza ten patent cesarski:
Nekrutancji do wojska odtąd żadnej nie będzie — na całej Wierchowinie zielonej, chrześcijańskiej! —
Ale co będzie? Nabożnie słuchajcie, weźcie w uszy sobie, uczcie się synkowie! Pobratymstwo — tak! Ale i taka tokma: Jeszcze mocniejsze kary, gdyby się jawiły nowe napady i bunty. Nagłe sądy przyjdą, czarne szubienice wyrosną przy drogach, przy płajach. Prawo szubieniczne! Przeciw takiemu najbardziej, kto zbujani się i zbuntuje nie przeciw sługom moim, nie, lecz przeciw prawu cesarskiemu i rozumowi cesarskiemu. — Etats!
(Tu już jakoś nie mógł sobie przypomnieć Andrijko, jak się ta bieda nazywa) —
Cesarz zakończył: Taki mój patent z woli i łaski cesarskiej dany dla miłych sercu memu poddanych chrześcijańskich, amen. —
Pan cesarz mówił powoli i godnie. Uważnie słuchali pończoszniki i goście. A pisarczyki uwijali się piórami po papierze, jak daraby na rzece, obertasy na papierze wykręcali, jak przedtem ci pląsarze na gładkiej podłodze cesarskiej.
Cesarz zwrócił się raz jeszcze do Dmytra. Długo nań patrzył z góry. Twardym wzrokiem do serca mu sięgał, a ostrym jak wędka. A Dmytro patrzył tak śmiało i jasno jak zawsze. Była cisza.
Gdy już napatrzył się nań cesarz, oderwał wzrok, łaskawie znów się uśmiechnął.
Spoglądał długo ku górze. Siwe, wypłowiałe ze starości, smutne oczy dziadowskie uśmiechały się jakoś proszalnie, jak