Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/463

Ta strona została skorygowana.

u dziecka bezbronnego. Wybierał się coś powiedzieć, coś tłumaczyć. Wznosił piękną dłoń wysoko, jakby do nieba. Potem znów opadła mu ręka. Dumał. To dobroć mocna biła, to słodycz pokorna spływała z lica starca pięknego. —
Dmytrowi serce ścisnęło się, że tyle cierpi cesarz, a wciąż w tajemnicy przed światem. Pokochał go od tej chwili. Wreszcie cesarz wznosząc dłoń, rzekł cicho a mocno:
— A teraz posłuchaj jeszcze ty, knieziu-junaczku mnie starego. Mam i ja dla ciebie trzy daruneczki. Za mądrość twą, za śmiałość, za to, żeś sam gazda honorowy, w honor cesarski wierzysz. Jak tylko z wrogami skończę, a ten mój chłopczyna do lat osiemnastu dojdzie, albo gdyby Bóg tak dał, że wcześniej mnie przyjdzie umierać, przyszlę ci ja sam trzy daruneczki z nieba dla twej główki słonkowej. Rodem z nieba — trzy zagadki ci przyszlę. Świat się zakołysze, a może i przewróci, gdy dasz radę zagadkom. Wszystkie ustanowy, wszystkie patenty pójdą na nice. Mały będzie wielkim, a wielki małym albo i nijakim. Bo jak nie uporasz się — ha, ha, ha...
Czekaj mój junaczku, na sławne zagadki cesarskie.
Skończył stary mędrzec, poczynacz cesarski a jeszcze potężny śmiech groźnym echem leciał przez komnaty, jak uderzenie siekiery w puszczy.
W końcu pan cesarz kazał najstarszemu pończosznikowi przynieść pieczęć złotą. Ostro, po salomońsku patent podpisał, jakby mieczem rąbnął. Pieczęć sam ręką przyłożył cesarską, potem wąsa pokręcił zamaszyście. Wsparł się w zadumie na mieczu. Panicze-pisarczyki przynieśli złotą laskę w pośrodku wydrążoną. Zwinęli ostrożnie papiery patentowe, włożyli je do środka i laskę tę wręczyli księciu hołowskiemu.
Na pożegnanie ugościli ich pończosznicy złotym winem cesarskim. Podali je w pucharach mieniących się jak tęcza, na złotych tacach. Każdy łyk jak płomień przenikał wnętrze. A za chwileczkę tak jasno w głowie każdemu się zrobiło, jakby słoneczko zimą zagrało wśród śniegów w Czarnohorze.
Tymczasem pan cesarz już zaglądał gdzieś daleko przez okno. Może szukał oczyma koni i źrebaków, co tam po carynkach hasały. Znów fajkę pociągnął, krwiste oko smokowe w fajce rozgorzało się niesamowicie. To znów ziewał. Widać, zmachała się łaska cesarska. Widać już znów spać się zachciało niebodze. Sennie uśmiechał się do nich z góry, z tronu, przez chmury dymu coraz gęstsze. Patrzył łaskawie i grzecznie — zwyczajnie jak godny gazda. Coraz mniej było go widać. Tak