znikł im z oczu, czy wyszedł, czy znów zapadł się gdzieś, nikt nie wiedział.
— Któż mógł zmierzyć od razu tę całą pańską mądrość i łaskę cesarską? Słoboda była, ale i nie było jej. Złoto w komorach tajemnych, zaklętych zostanie, ale — i sztajeramty od draczki też, widać, zostaną. Nekrutancji już nie będzie, a pomocy na Turka czy Moskala cesarz nie przyjmuje. Przysięgi gromowej nie domaga się, a — sądy nagłe i szubienice czarne poddanym obiecuje. Jednak nad tym wszystkim trzy daruneczki cesarskie świecą jak zornice, trzy zagadeczki straszne — czy może radosne. —
Jeden Dmytro w lot zrozumiał, że cesarz chce zbudzić słobodę dla wszystkich ze stanu pracowitego. Te zagadki to przecież — Doboszowe zapowiedzi! Nasypią strachu, napędzą do nór urzędy i panów. Szczurami im być! Przewrócim świat, Amen! — W głowie mu zawirowało. —
— Oby żył mnogie lata! — zahuczał Szereburièk, gdy weszli do sali wojskowej.
A wy módlcie się, lubietka! o zdrowie jego, wiernie pilnujcie gazdy! — Ostro zwrócił się do wojskowych.
— Oby żył, — pomyślał Dmytro — bo ten blady malec nie da rady, nie wygramoli się spod tej kupy. —
Taka to, wiernie przekazana i powtórzona, prawdziwa opowieść Andrijkowa o poselstwie górskim i o pobratymstwie Dmytra z cesarzem. —
Jakżeż to wysokie połoniny pogrążają się w toni bezczasu! Tak samo w dawność jak i dziś.
Gdy człowiek przez całe lato daleko od osiedli jest watahem, deputatem czy pasterzem na połoninie wysokiej, wszystko zeń odpada, pierwowieczny świat przed nim staje, jak za prastarych dni ludzkości. W gospodarstwie wciąż to samo, wciąż trud niezmierny, a niewiele zajęcia dla myśli, dla serca. Wciąż powtarza się to samo, choć i w natężeniu, ale wśród pustki i słobody bezkreśnej. Jakby nic się nie działo na ziemi, tylko wczoraj i dziś. I jakby wszystko jeszcze stało otworem przed człowiekiem; nie wiadomo tylko, czy nie tak może jak te mgły, co przybierają postać wszelaką, a każdą nie całkiem do końca, jakby na żart. Co zawsze drzemało w towarzystwie