glądają wszędzie albo spóźniają się gdzieś na odskokach i wycieczkach. Psy doganiają jeden drugiego, bawią się, podszczekują wesoło, to wybiegają naprzód, by zbadać czy bezpiecznie, to wracają na sam koniec trzody, jakby ją przeliczały. Pastuch do każdego coś przemówi, o coś zapyta. Psy szczerze się cieszą każdym słowem, a kozy, jak im ochota przyjdzie, i każda trochę inaczej. Owce od razu liżą ręce, szukają soli, wyczekują i znów trawę chrupią.
Tyle rozmowy wystarczy na cały wieczór.
Wieczorem po uporaniu się z chudobą, pastuch znów jest sam przy watrze. Bardzo rzadko przyjdzie ktoś ze wsi, czasem wędrowiec połoniński tu przenocuje, czasem ktoś go odwiedzi z najbliższej połoniny. Wówczas i z ludźmi można pogwarzyć.
A tylko na wspólnych wypasach, we wspólnych kolibach co dnia wieczorem można usłyszeć mowę ludzką. Ale i wtedy każdy przynosi z połoniny coś swojego. Kto wie, dokąd czyja myśl polata, czy tamten drugi wysłucha go, czy dosłyszy, czy pojmie. Nie wiadomo, co jest snem a co prawdą. Czasem w niedzielę albo tylko w większe święto przyjdzie ktoś z rodziny, zajdą ludzie ze wsi, przyniosą na koniach pełne besahy żywności, mąki i soli, czasem bieliznę, przyniosą próżne berbenice na bryndzę. W nich za to pełno wieści ze świata.
Wszystkie te wieści z dalekiego świata wetkają się w wielki świat chmur, niebios i wierchów ściegiem drobniutkim, nikną w nim. Bywa wszelako, że jakaś nowina nagle uderzy i tak ostro zaboli, że wszystko inne zgaśnie. Tak jak gdy kurcz wnętrzem wstrząśnie albo gdy gorączka je ogarnie, a oddali się wszystko, oprócz własnego ciała. Albo chyłkiem wślizgnie się wieść taka, co zda się odległa od życia połonińskiego, a nawet od wiejskiego. Niepostrzeżenie, lecz wytrwale zaczyna ocierać się o serce, trze tak i piłuje, aż serce zajmie się jak watra żywa. Taka watra zgarnia i trawi paliwo wszelakie. Płonie dla siebie, któż dojrzy ją w mgłach?
Od kiedy utrwaliła się stara prawda pasterska, od wieków, od tysięcy lat może, takie życie się toczy.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Tak też sto pięćdziesiąt lat temu rosnuły się po górach wieści o nowej swobodzie. Ognikami łyskały tu i tam, gasły, snuły się dymami. Powciskały się wszędzie. Tak jak te mgły różowe, si-