po trudzie niezmiernym, gdy wtulili się w ciszę bez zdarzeń, i tutaj w rodzonym kraju zaczęli rozglądać się za dziwami. Ten i ów zobaczył coś takiego, czego dotąd nie zauważył.
Oto górska jesień, stara boża pisanczarka, krasiła świat. Na noc zanurzała go w mgły. Kąpała, płukała drzewa, liście i trawy. Przed świtem wyciągała je z kąpieli mgielnej. Bieliła mrozem, kędzierzawo pisała szronem, deseniowała szronem. Na połoninach zawiłe wzory sobie wycieniowywała srebrem pajęczyn: na drzewach pąki i rozplecione warkocze pajęczyn jak ozdoby drzewka weselnego, na polach, na badylach zeschłych, na kształt kielichów kwiatowych, na płotach koronkowo tkane ośmioboki. Potem zorzami wszystko różowiła lekko. Gdy dzień nastał, zatapiała wszystko w głębokim górskim błękicie. A wtedy wytryskiwały z lasów, gęstwin młododrzewu, z zagajników, z traw, fale i strugi ogniste — barwy. Sypały się zewsząd, potem układały się tęczami. Od ciemnej zieleni smerekowej i zgasłej dębowej, poprzez niebieską kiedrową, płowe, złotawe, żółte, krwawe, szkarłatne smugi kładły się na błękit. Trwały tak na nim bez ruchu. W całym przepychu i świetności jakby na zawsze utrwalone. Łaskawie uśmiechało się z góry boże słoneczko. Sucha pisanczarka odpoczywała. Uśmiechała się w zmęczeniu. Lubowała się swym dziełem. Dumy jej płynęły i grały wodami srebrno-błękitnymi. Niezmierzona cisza, cała błękitna, słuchała tych dum, przyjmowała je na łono niebieskie.
Po powrocie Dmytro tak właśnie śledził bezwiednie cichą pracę jesionki starej na bukowinkach, na jaworzynkach, na dąbrowach. Tymiż barwami radości mieniło się jego serce.
— Cesarz otworzył mu oczy. Tak dotąd żył bez świata, jak dziecko w łonie matki. Świat ten daleki, co go dotąd nie grzał, ani nie ziębił, stał się dla niego i widowiskiem dziwnym i harcowiskiem dla tęsknoty, dla pieśni. Potrzebuje go cesarz chrześcijański, kazał mu czekać na wielką chwilę... To nie jakieś bijatyki z posiepakami. A gdzież pobratymi cesarscy? Jego towarzystwo hukowe... „Molfarskim okiem sięgnij pod ziemię... Czekaj, mój junaczku, na sławne zagadki cesarskie.“ —
Na połoninach i w puszczach hołowskich dość miejsca dla wszelkich mar.
Mógłby tu sobie zaprosić, przemówkami przymamić, zaklęciami wezwać — wszystkie widma z dalekiego świata. Widział już je, jak wejdą w ten przybytek słobody tak świetny, od pałaców i ogrodów barwniej wypisany.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/473
Ta strona została skorygowana.