Opowiadano, że Czuprej daleko w środku puszczy zajęty był pracą, budowaniem nowej chaty i zagrody. Przyprowadził z Kut żonkę Małankę, tę Ormianeczkę, która go pielęgnowała w czasie choroby. Ciekawy to był ożenek, ciekawe jego dzieje. Stary Ormianin, gdy zobaczył, co się święci, nie chcąc zapewne za zięcia mieć dzikiego lasowego człowieka, nieuczonego w kupiectwie, rozgłosił ostrożnie, że córkę wraz z posagiem znacznym da tylko takiemu człowiekowi, który ma — „piątro“. Bo jego jedynaczka na piątrach żyć musi. Tylko na piątrach będzie szczęśliwa. Czuprej wraz z Małaneczką długo naradzali się, co robić. Umyślili wreszcie sposób. Zaczęli przekonywać starego, że Czuprej nie jedno piętro ma, lecz dwa. I świadków kuckich na to znaleźli. I że do tych piąter żadnego wiana, żadnych posagów, ani pieniędzy im nie potrzeba. Na Czuprejowych piątrach i tak będą szczęśliwi, bogaci. Stary Ormianisko kiwał głową. To go ujęło, że nie trzeba naruszać pieniędzy. A tu jeszcze — powiadają — nie jedno, lecz dwa piątra. Gdy tak się namyślał i już jakby im dawał folgę, Czuprej ze swoją niewiastą pobrali się czym prędzej przed ołtarzem samego świętego Kajtana. Potem jeszcze prędzej, na koniach, wymknęli się do swoich piąter — na Hołowy...
Później nieco stary Ormianin zatęsknił za jedynaczką. Dumał nad tymi piątrami. Wyciągnął z ukrycia dwa kociołki, pełne dukatów, przeznaczonych na wiano dla córki. Lubował się nimi: wszystko dla Małanki! — Namyślał się długo. Jeden kociołek cały, nieruszany z powrotem włożył do schowka. Z drugiego ostrożnie przesypał połowę pieniędzy do pustych berbenic od bryndzy. Ale namyślił się znów. Znów część odsypał do kociołka, a trochę, tak z ćwiartkę tego, zostawił w berbenicach by wziąć ze sobą. Resztę schował. Berbenice zatkał dobrze szmatami. Ubrał się dla niepoznaki w stroje wytarte, połatane. Żałośnie w tym wyglądał. Wyruszył konno w góry, jak biedny kaflarz lub garncarz kucki, niby to po bryndzę. Pojechał dokładać złota do tych piąter.
W górach rozpytywał o Czupreja. Rozglądał się po borach. Czarno mu się robiło w oczach. A stary dychawiczny koń Ormianina wciąż to parskał, to chrapał ze strachu, w końcu ledwo dyszał ze zmęczenia. To ci piątra! Na ratusz lwowski prędzej by się wydrapać koniem niż tu.
Ale gdzież te piątra? Gdzież tu mogą być piątra?
Gdy dojechał Ormianin płaikiem poza gruń Komarniczny, zobaczył pośród puszczy maleńką chałupinkę puszczową z krą-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/475
Ta strona została skorygowana.