obwieścić wszystkim wieść o nowym wielkim pobratymstwie, by wszystkich sił dołożyć, a jakoś rzucić ważką zapowiedź tego co przyjdzie.
Gdy już towarzyszy własnych niewielu mógł zebrać, rozumiał i wiedział na pewno, że dla samego patentu, w tym czasie, niewielu ludzi by przyszło. Już i tak wiedzieli wszystko, nie bali się niczego. Powoli nawet zapominali o wszystkim.
Wielu co prawda odstraszyły płynące wciąż z Hołów od Szkindów ostrzeżenia strachopudne. Coraz więcej sypało się tego i rozsypywało się coraz dalej. Jakby kto na grządkach kukurudzianych takich przeróżnych i tak wymyślnych strachów ponastawiał, aby nie tylko sojki i kościogryzy, ale i pamiętliwe, wszystkowiedne, wciąż sejmujące, ciągle się wzajem pouczające wrony, i niedbałe o strachy wróble, a nawet przekorne sroki — het wypłoszyć. Gdy wiatr od wierchów powieje, jak zaczną te strachopudy szeptać, szumieć, stukać, furkotać i grzechotać, to nie lada jaki, tęgi zwierz puszczowy się zlęknie, a nawet człowiek co nie świadom, idący gdzieś daleko płajem, przeżegna się. Tak to wieści leciały z Hołów, ze Szkindowej kiczery. Chociaż jedna przeczyła drugiej, najbardziej ważki był wniosek: Z dala od tego wszystkiego!
Temu to Dmytro czekał do soboty dziadowej.
Na dziadowe święto jesienne, z dawien dawna, schodzi się mnóstwo ludzi na groby, na przyjęcia, na poczęstunki. Ochota jest, czasu mają dość. Nietrudno znaleźć słuchaczy. Dmytro pewny był swej mocy, byleby tylko ludzi miał w kupie, byleby miał gromadę przed sobą, wokół siebie.
Tymczasem o święcie tym dziwne rzeczy przekazał Andrijko:
— Mgły jesienne były tak głębokie — powiastował — że zatopiły i patent i pobratymstwo cesarskie i słobodę samą i wszelkie narady gazdowskie.
Mgła — tak powiada Andrijko — wcale nie jest dla ludzi z tego świata, dla porządków tego świata. Mgły zdatne chyba na to, by z dziadami z tamtego świata się poufalić, z umarłymi się rozgwarzyć, ale nie dla narady, dla wieców ludzi żywych, dla towarzystwa. Od mgieł światło słonkowe się odbija, czary wszelkie, choćby najlotniejsze, topią się w nich, rozłażą jak sól w wodzie. Najtęższy czarownik, co gradowe chmury w bezwieści przepędza, co gromy z pogardą wymiata — nie rozedrze mgły. — Tak mówił Andrijko o mgłach.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/477
Ta strona została skorygowana.