Co tu naokoło kręci się, myszkuje i kryje, to nie towarzystwo honorowe, gazdowskie czy junackie. To sparszywiałe szczury, co pływają w gnojówce, gryzą się w mrokach i kwiczą, zarazę sobie darowują, a potem kryją się do nór. Zaduszną sobotę dziadową tak świętujecie? Chyba święto szczurów świętujecie. Oby Bóg was za to pobił gromami, oby was głodem rozumu nauczył, a pańszczyzną jak cenić słobodę!
Mgły wzdychały.
— Teraz do ciebie jeszcze mówię, Dmytrze Wasylukowy, deputacie cesarski. Rozumiem, że cesarz chrześcijański, nasz pobratym, chce dobrze, jak najlepiej. A kogoż ma posłać tu, on starzec nad grobem, komu dał laskę swoją? Ciebie posłał, wiem to, błogosławił cię dłonią bohaterską. A ty dlaczego cierpisz rozbyszacką swawolę? Czemu nie zbierzesz wiernej swej garstki? Na co czekasz? Czyś zląkł się teraz czegoś? Doprowadzisz tym do głodu, do zarazy, do niewoli w końcu. Taka to będzie słoboda twoja, Dmytrowa — Wasylukowa.
Długo nie było żadnej odpowiedzi. Tylko mgła szeptała i mruczała, zabulgotała czasem, i znów cisza była tym głębsza, im niecierpliwsza. — Wtem z mgły fłojera zatrzepotała, zamigotała jak światło. Zamknąć by tak oczy i słuchać, słuchać jej: już jakby słoneczko świeci i grzeje.
Powiada Andrijko: fłojera, boża muzyka, nie boi się święta, nawet zadusznego, ani postu, ani zakazu dla niej nie ma. Sam Bóg, główny pastuch, grał na niej, gdy chodził po ziemi, po górach, z owieczkami, w mgłach pierwowieku. A za nim w jego ślady, chytrze a głupio, myszkując i knując, pętał się Arydnýk z kozami i ze skrzypką. Grał na skrzypkach, aż się doigrał.
Śpiewała tak, świergotała fłojera słodko, jakby sam Pan Bóg mgły pierwowieczne zbierał i rozgarniał, by światu dać światło, barwy i postacie. A Arydnýk znów zawracał mgły i zgęszczał. To pieśń Wasylukowa tak podlatywała i opadała.
Tak wszystko złe kosookie wymiotła z mgieł i jakby rachmanną jasność i zgodę chętną rozsiała.
Nikt nie odezwał się nawet chrząknięciem. Aż wypłynął z mgły, jakby ze szklanej studni, zadzwonił głos Wasyluka:
— Zamiast odpowiedzi na mądre słowo i zamiast odpowiedzi na głupie słowa, posłuchajcie starej prawdy. Zamiast przed toporami hajduckimi się korzyć, zamiast je sławić, prawdzie starej się pokłońcie.
Na toku miedzianym, na skraju ziemi, w mgłach strasznych, gdzie nikt nie może dojrzeć nikogo, przykuty łańcuchami po-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/485
Ta strona została skorygowana.