a z towarzyszy oprócz Kudila nikt się doń nie zgłaszał. Chata ojcowska była jasna i wesoła, gdyż młody wędrowiec żydowski powstawiał błony szkłowe, ale gdy bezczynnie siedział w chacie, smutek, toczył mu serce. Już nawet i Sztefanko nie bardzo był rad z tego wszystkiego, co w ostatnich czasach słyszał od Dmytra.
— Jakżeż to chcesz, syneczku, jakaż to ma być słoboda cesarska, dla wszystkich jednaka, a bez gazdowania? Byle kto ma być równy nam, i pusty zajda bez rodu? I towarzystwo ciągłe i wiece i wojny, i hałasu dużo. A gdzież się podzieje chudoba i stara prawda? Nie mówię ja tego, ale ktoś mógłby, pomyśleć, że — broń Boże — modę jakąś zasiewasz nową!
— Nie — odpowiadał ze smutkiem Dmytro — ojcze, ja chciałbym, żeby było jak dawno, jak najdawniej, jak setki lat temu. Ale zaszło słoneczko, nie spoglądać nam wiecznie ku zorzom zachodnim...
Czasami chodzili daleko z Kudilem na łowy, i lżej im było. Znów wracali do chaty. Szli tak przez bukowinki nagie, odarte z liści. Zaśpiewał Dmytro cicho:
— Ileż będzie Wasyluku twego towarzystwa?
— Jak jesienią w bukowinkach zielonego lista.
Niedługo siedzieli we wsi, znikli gdzieś. Czy na Babę Lodową, czy do zymarki jakiejś, nikt nie wiedział.
∗
∗ ∗ |
Przed Mychajłem, gdy śnieg już dobrze przyprószył płaje, przyjechali w góry komisarze kołomyjscy, otoczeni wojskiem, dragonami i piechotą. Przyjechali dla odczytania patentu.[1] Zajechali do dworu w Krzyworówni. Poustawiali straże przy grażdach, na wieżach, przy bramach i na gankach. Ciągle czuwali, całe noce nie spali, spodziewając się napadu. Ogłosili przez gońców, aby ludzie zewsząd w niedzielę zeszli się koło cerkwi, bo inaczej... W niedzielę zegnali ludzi na podwórze dworskie, kazali im stanąć koło furdygi, gdzie teraz przy drodze stare wierzby rosną, koło harmatek, co wyszczerzały tam obrzydliwe pyski na chrzczonych ludzi. Wtedy to pan krajskomisar kołomyjski wylazł na wierzch furdygi piwnicznej, zaś
- ↑ Pierwszy patent amnestyjny, o którym wspomina Hacquet, został wydany w latach dziewięćdziesiątych XVIII stulecia.