Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/489

Ta strona została skorygowana.

jego oczy wylazły mu z głowy ku niebu. Cienkim i roztrzęsionym głosem odczytał patent cesarski. Z luterska kaleczył język ludzki. Gdy odczytywał patent, mało rozumieli ludzie, a gdy zaczął tłomaczyć, zgoła już nic nie rozumieli.
Wśród szlachty i wśród Polaków górskich utrzymało się dotąd sporo podań o komisarzach i kwiatków z ówczesnych przemówień krajskomisarskich i mandatorskich. Można by napisać o nich całą książkę, wielce ucieszną. Podług tych podań tak właśnie przemawiał krajskomisar kołomyjski:
— Ludzie kochane, cesarskie poddane! Zurück zur Ordnung — wiwrócz, wiwrócz porzondek! Wi bońdźcie na dworze — ja, ja, na, so höflich, brav — (jakiś pisarczyk wąsaty podpowiedział mu: bądźcie grzeczni) a my, dostojniki bendziem rücksichtsvoll — zaglądał do książeczki — to jest: tył-sobie-pełny (pisarczyk znów szeptał: łaskawi), ale dostojnik przemawiał dalej z uniesieniem. —
Co za rozkosz, co za zabawa była patrzeć na tego śmieszka-komisarza. Głowa łysa nakryta białym ogonem z włosów, a oczy tak mu skakały i biegały z człowieka na człowieka, jakby wiewiórka z drzewa na drzewo. I nogi trzęsły się zygzakowato, na uciechę ludzką. Płacić by mu warto za każdy krok, za każde słowo. Co niedzieli by takie patenty urządzać, żaden niedźwiedź cygański z jarmarku do niego się nie umył. Na pociechę ludziom stworzony niebożyna i basta!
Gdy zobaczył krajskomisar twarze roześmiane, nabrał odwagi, radość wstąpiła w jego serce, że tak go mile witają cesarscy poddani. Coraz śmielej przemawiał:
— Nasza majestata jest wasza tata. I was miluje, och! jak miluje. Jak wy na dworze, to jest — jak krzeczne. A jak niekrzeczne, oh, weh! To będą szubienice — pokazywał rękami na góry, kończył płaczliwym głosem — szubienice tu, szubienice tam, szubienice naokoło. I furdygi, dużo furdygi.
Wspominał także deputata cesarskiego Dmytra, poddanego wiernego. Pięknie i dobrodusznie to szczebiotał, tylko że ludzie nic z tego nie zrozumieli.
Aż na Bukowiec odprowadziły wyrostki krajskomisara, a dzieci prosiły go, by jeszcze powiedział coś śmiesznego. Krajskomisar był prawie wzruszony, że tak lojalni są cesarscy poddani.
Tymczasem, gdy wszystko się rozsypało, gdy nikt nie czuwał w górach, wślizgiwała się tędy powoli ta — polityka.
Kupców nie puszczano w góry. Z gór nie puszczano nikogo