Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

który nazywają Huk. Niegdyś był groźny dla spławów, obecnie rozsadzony dynamitem. Tym to jarem Czeremoszu, zwanym Krasny Łuh, wiedzie droga na Żabie i tamtędy posuwał się pochód z połoniny.
Z tyłu za pochodem jechał Foka na karym huculskim ogierze. Od lat widywano go na takim karym ogierze własnego chowu, jakby to był ciągle ten sam. I wspominano, że Foka dwukrotnie zwyciężył na takimże ogierze w wyścigach świątecznych ze święconym od cerkwi jasienowskiej do rozdroża na Waratynie.
Koń był osiodłany w drewnianą tarnicę obficie rzeźbioną, z drewnianymi także rzeźbionymi strzemionami, podścieloną grubymi kocami, a przepasaną wzorzystymi popręgami. Wbrew zwyczajowi, wzięty na ostry munsztuk z łańcuszkiem, od kiedy zjechali ze ścieżek na drogę, koń wyrywał się nieustannie, tańczył wciąż, męczył się i męczył gazdę. Foka jechał ze swoją drużyną. Tuż za nim posuwali się z wolna konno młodzi hodowańcy, których konie i kapelusze przystrojone były w długie różnobarwne wstążki, znak, że zapraszają na wesele. Tuż za nimi jechali konno obaj dworscy gajowi Łukien i Semen. Na blachach ich umieszczonych ma piersi widniały oznaki, herb właściciela: goła panna jadąca na niedźwiedziu. Z tyłu dreptało kilku chłopaków dla posyłek i obsługi.

Foka był ostatni na drodze i nie śpieszył się do chaty. Dość już się naśpieszył w swym życiu, zaczynając w młodości swej od zawodów tanecznych w trzech krajach sąsiednich. Tymi krokami i skokami, co je z rozmachem wydreptał w tańcach, mógłby zajść chyba pieszo do Wiednia, może i do Rzymu. A jak śpieszył się i uwijał jeszcze przed kilkunastu laty, kiedy ukończył udany wyrąb najpotężniejszego lasu i kiedy mu się udał spław drzewa, jakiego u nas nikt nie widział, wodą aż do Mołdawii, na sto[1] mil z górą. Nie tak dawno minęło mu lat pięćdziesiąt, a już przedtem stracił rodzinę i przyjaciół. A choć nie był to człowiek, co widywał bitwy mordercze, ani taki, co znał śmierć jako kosarza zawodowego, bo przecież służbę wojskową odbył jak gdyby paradę w Wenecji, przecież od lat śmierć krążyła naokoło niego i skradała się, muskała i porywała znienacka. Lecz strat nigdy nie uznał. Nie chciał uznać rozrzutności życia. Nie prawował się z Bogiem, ale nie pocieszył się. Prawował się z dolą, inaczej i od-

  1. 750 km.