na doły ani do miast. Cały buntowniczy kraj i nadal odgrodzony był od świata, by jaka zaraza buntowna nie wyszła stąd, chociaż tutaj o buntach już zapomniano. A tymczasem w górach nie mandatory mieli czuwać nad porządkiem, tylko o dziwo — księża. Gubernator tak poddał popów pod komendę krajskomisarów, że musieli ich słuchać jak rekruci kaprala. Starzy księża nie byli zdatni ani uczeni do polityki. Za to młodzi ciągle paplali o posłuszeństwie dla prawa, dla urzędów, o władzy, o dzierżawie cesarskiej, jak kosy uczone. Już kleryków młodych sam gubernator musztrował, co ranka w seminarium buty, spodnie i mundury im „wizyterował“. W szkole wkręcano im w głowy tę gadaninę o władzy, o dzierżawie, o „Etatsraison“, że gdyby którego ze snu zbudzono, gadałby o tym zapamiętale, gadałby w kółko. Toteż i w górach młodzi księża z kazalnicy odczytywali rozkazy i patenty, aż cerkiew jęczała. Nie tylko patenty, nie tylko odczytywali, ale niby to własnym rozumem coś objaśniali wciąż i gadali, gadali, gadali. Nikt nie mógł zrozumieć, co się stało z cerkwią, gdzie służba boża się podziała, nic radosnego, nic kraśnego, ani miłego oczom i uszom, jak powinno być w chrześcijańskim domu bożym, ino krajskomisarskie gadanie, gadanie. Czasem nawet coś strasznego usłyszano w tym popowskim paździokaniu. W owe to czasy bowiem, jak stado czarnych gawronów kraczących, wyleciały z gardeł popowskich słowa tego słynnego patentu, o którym dużo potem rozprawiali, któremu nie mogli nadziwić się ludzie górscy. Oto wyraźnie powiedział jeden, drugi i trzeci młody ksiądz, każdy przytomny człek, nie pijany wcale, zdrowy i młody, wcale nie zamroczony na umyśle i to nie w karczmie niewiernej, lecz w cerkwi chrześcijańskiej powiadał: że „skasowała się“ stara prawda chrześcijańska, bo prawo urzędowe wcale nie uznaje ani jednania się za krew, ani przebaczenia chrześcijańskiego. I nie pomoże nic, choćbyś zabójcy dziesięć razy przebaczył i zaświadczył to. Musi wisieć i basta. Bo tak powiada nowe prawo: na własną rękę nie wolno zabijać nikogo, żadną miarą, ani zbója, ani złodzieja krów, ani gwałciciela, ani nawet zdrajcy i łotra bez honoru. Za to rozkaz jest, że na szubienicę oddać musisz nawet rodzonego brata, gdy przewini przeciw temu prawu. Do zabijania jest właśnie osobny urząd szubieniczny — pan katek. Jemu jednemu nic za to, jeszcze i pensja cesarska płynie. Tak to pouczali młodzi księża w cerkwiach chrześcijańskich o nowym prawie.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/490
Ta strona została skorygowana.