Były to od wielu lat najradośniejsze święta. Jak dawniej przed przyjściem mandatorów, nikt nie przeszkadzał, nikt nie szpiegował i nie psuł radości. Podczas kolędy wszyscy tonęli w dawności prastarej, słodkiej, łączyli się z dawnymi czasy. W niejednej chacie, gdy zabrzmiała kolęda, gdy ozwał się dzwonek berezy, wyłaził z zapiecka kudłaty, wiekowy dziad, co od lat już nie chodził do cerkwi. Zmożony wiekiem, ale krzepki na duszy, milczał cały rok, nie miał już z kim gadać. Zbudziła go kolęda. Jak zacznie opowiadać i śpiewać! Wtedy z kątów izb, z poddasza i z daleka, z lasów hen płyną dawne dzieje, coraz dawniejsze. Jakby na darabie z tamtego świata dawni ludzie, co dawno już pomarli, zjawili się rojem kraśnym. Kolędnicy słuchali dziada i uczyli się. Chatyńska dziatka i dziatka z obcych chat tłoczyła się, chłonęła chciwie. Dzieciaki zapisywały w głowie dla przyszłych czasów. Potem hurmą leciały za kolędnikami od chaty do chaty. — Hołowy świętowały najwspanialej.
Jedni Szkindowie mieli święta niewesołe. Nawet nikt do nich nie przyszedł z wieczerzą świętą w imieniu Chrystusowym. Wszyscy zapomnieli o nich, zapomnieli też o ich gadaniu, o plotkach i narzekaniach. Zapewne teraz sami już żałowali, że nie usłyszą pieśni Dmytrowych, nie ujrzą pląsania. Opowiadano potem, że stary stryj Szkindowy rozchorował się z żalu i złości: do kolędy go nie zaproszono, kolędnicy do chaty nie przyszli, na stare lata tak go ludzie poniżają. — Jakby roztrzęsiony i połamany przeleżał całe święta na piecu. Wciąż sam do siebie bormotał.
Tymczasem zewsząd przychodzili do Hołów posłańcy. Wszystkie osiedla za porządkiem zapraszały Dmytra, z wsi coraz dalszych tabory kolędnickie posyłały doń posłów. Dmytro spieszył wszędzie, uwijał się, docierał wszędzie, wraz z bractwem rozszerzał swą pieśń.
Od Krasnojyli naokoło ponad Białą i Czarną Rzeką i hen na Bukowinie, nad Putyllami, witano Dmytra, przyjmowano i honorowano kniezia słobodnego, cesarskiego pobratyma, sławnego watażka i berezę. Wszędzie z rojem kolędników łączyli się ludzie, wykrzykiwali na cześć Dmytra, strzelali z pistoletów. Gdzieniegdzie noszono go na rękach, całowano po rękach. Ze wszystkich wsi, gdzie zasłyszano o nim, z Jaworowa, z Sokołówki, znad dolnej Rzeki spieszyli doń berezowie i kolędnicy, poddawali się pod jego komendę. Po drodze nieraz różni nieznani mu ludzie, starcy i młodzieńcy, wyciągali doń ręce, z do-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/493
Ta strona została skorygowana.