ności i dzikości durnej. Przeciwnicy godzili się powoli. Raz jeszcze, na zakończenie sporu czy zwady, jeden drugiego gdzieś w kącie dobrze wytarmosił i wytargał za czuprynę — a potem całowali się, ściskali.
W czasie świętowań tych junacy Wasylukowi odnowili i rozszerzyli dawne bractwo słobodne, śpiewackie. Dmytro zaś także przypomniał obyczaj stary. Wyszukał po wsiach staruszków sądków, co dawniej rozsądzali wszystkie sprawy, wszystkie spory i zwady. Naznaczył swych junaków na puszkarów dla sądków. Obwieszczał to wszędzie, przypominał starą prawdę. Mówił, że to nie on ma do rozkazywania, bo on rady tylko winien dawać, rady posyłać. To sama stara prawda jak matka im nakazuje, by nie wadzili się, by wszystkie sprawy poddawali sądkom. Nakazywał junakom, jakby braciom młodszym, by mądrości sądków starych dawali posłuch i podług tego czynili, by nigdy, przenigdy na własną rękę nie podejmowali sporów ani zwad. I jasne, że ani spór, choćby najmniejszy, ani kłótnia nie ma wyjść poza gromadę. Ani do urzędów, ani do księży. Tylko jedna gromada drugiej może rady posyłać i on sam jest od rady. — Świętujcie pełnie i zgodnie, święte słoneczko będzie z wami, prawda stara, cesarz i ja. — Tak wszędzie przemawiał Dmytro podczas kolędy.
Nowa radość przepłynęła przez góry z falą kolędy. Radość, że znów mają swoje prawo, że skończyła się niewola i swawola. Sądkowie dawni — a byli to najstarsi ludzie po wsiach — dołączali się czasem do kolędy, pokazywali się ludowi. Niektórzy nawet pląsali stary pląs wraz z kolędnikami.
Jak krew w żyłach zdrowego człowieka, krążyły i szumiały, od człowieka do człowieka, od osiedla do osiedla, od gromady do gromady wieści stare i nowe, pieśni stare i nowe. Za nimi szła zgoda, serdeczność, zbratanie. Żyła stara słoboda, trwała stara prawda. —
Baba Lodowa nie mogła nic poradzić. Z innej strony wzięła się do dzieła.
Umyśliła, że będzie to kolęda ostatnia.
Tak właśnie tłomaczył nam to łysy mędrzec, Andrijko: Dopóki ludzie radując serca, powiadał, chodzą od chaty do chaty z wieczerzą świętą w Chrystusowym imieniu, dopóki pląsają na cześć Dzieciątka, nie może Archijuda zakuć nas w kajdany i Baba Lodowa nie może ściąć mrozem żywą krew. A właśnie
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/495
Ta strona została skorygowana.