ta kolęda Dmytrowa była to ostatnia kolęda na Wierchowinie. —
Naprzód krzywili się ma starą kolędę młodzi popi, przez gubernatora świeżo wymusztrowani i wyglancowani. Ich urzędnicy boży niedużo pomogli przeciw zbiegowiskom, nieraz sami jeszcze biegli z wywalonymi językami za kolędnikami, pląsali gdzieś tam z tyłu za głównymi pląsarzami. Potem doszły wieści do krajsamtów o zbiegowiskach groźnych, o tym, że Dmytro Wasyluk znów zbiera towarzystwo i jeszcze prócz tego odbiera przysięgi, naznacza urzędy, że znów rojami chodzą po chatach, po całych górach wałęsają się, wiwatują, strzelają. Widocznie przygotowują bunty, bo wszędzie witają Dmytra, jak przed napadem na Kuty, a teraz jeszcze jako kniezia słobodnego, jak pobratyma cesarskiego.
Z gór coraz jaśniej zaczęły pałać wieści o zagadkach. Szły stąd na cały kraj halicki, błyskały wszędzie, jakby ogniki niesamowite. Dolscy ludzie nadsłuchiwali. Wiedzieli, że molfary i czarownicy górscy znają tajemnice, o których ludzkie uszy nie słyszały. Gdy wiosna zbliżała się, nawet we Lwowie ludzie wiejscy ze stanu „laboriosi“, co zajeżdżali na targi, dowiadywali się, czy w gubernium nie ma jakich ogłoszeń i patentu o zagadkach. I dalej, nawet gdzieś pod Krakowem, Mazurzy szeptali sobie o cesarskich zagadkach, groźnych dla panów. Strach, czając się, powoli jak czarna mgła padał na miasta i dwory. W Czerniowcach na Bukowinie panowie i urzędowie dzień i noc konie mieli zaprzężone, w pogotowiu do ucieczki. W dnie targowe rozchodziły się groźne wieści, że już, już lada dzień, jak tylko kry dobrze spłyną, ukażą się nocą na rzece na latawcach smokowych tłumy krwawego, górskiego ludu. Zasypią Czerniowce toporami i spalą miasto. Miejscy ludzie, zwłaszcza co bogatsi, czuwali po nocach. Już i do gubernium doszły te wieści. Już i w gazetach zaczęto pisać o górskim buntowniku, co wyciągnął koronę z komory skalnej, ukoronował się cesarzem górskim, sam odbiera przysięgi, naznacza urzędy i sądy.
Dotarły te wieści i do Wiednia, a tam może, kto wie, pan cesarz, gdy doszły go słuchy, zaczął się uśmiechać swoim zwyczajem pod wąsem, rad, że panowie boją się jego pobratyma.
Po miastach uwijali się urzędowie. Do Kołomyi przychodziły wciąż rozkazy z gubernium, by wojska ściągać, by zawsze trzymać wojsko pod bronią, a tymczasem posyłać komisarzy
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/496
Ta strona została skorygowana.