co mądrzejszych, ostrożnych, chytrych, aby grzecznie, ot tak sobie, tymczasem kręcili i układali się z deputatem górskim, także knieziem nazwanym.
Kołomyja ma ruchliwe targi, świetne jarmarki, to miasto kraśne, ale żeby mądre — to nie. Widoki stąd na góry — nie napatrzyłbyś się. Ale co tu dużo mówić, najlepiej od razu wyjechać w góry, dać nogę z tej mądrości kołomyjskiej.
Teraz gdy zaczęło przychodzić „to z góry“, czyli z gubernium, strach zaczął chodzić ciarkiem po plecach kołomyjskich. Krajsamt wysyłał komisarzy z rozkazami, by jak najdalej w góry docierali. Ci jechali do Kut i do Kosowa, dalej nie zapuszczali się. Tylko wieści potem dochodziły do gór, że w Kutach nowe budynki stawiają na miejscu dawnych, zniszczonych urzędów.
W górach nikogo to nie obchodziło. Był spokój i zgoda. Sądkowie godzili ludzi, gromady żyły każda dla siebie, w zgodzie jedna z drugą. Urzędy zaś, co ani palcem nie ruszyły przedtem, by ukrócić swawolę, teraz zaczęły nadsłuchiwać, knuć i podszczuwać. Najwięcej, najgwałtowniej alarmowała Kołomyja.
Gdy wiosna zbliżała się, nowe wieści przyszły z gór. Odetchnęły miasta. Były to bowiem wiadomości o głodzie i o tuhej wiośnie. Z dołów nie puszczano nikogo w góry. Odgrodzono je strażami i wojskiem jakby murem. Na Węgrzech zaś był nieurodzaj i niedostatek. Tak to w górach wyczerpały się wszelkie zapasy ziarna. A że kupcy nie szli po bydło i po konie, i zapasy pieniędzy stopniały.
Gdy te wieści dotarły do miast, pocieszyli się ludzie miejscy. Tymczasem urzędy zaczęły dumać nad tym, jak by się ostatecznie uporać z górami, z Dmytrem i z tymi zagadkami, co tyle zamętu i niepokoju zasiały pośród wiejskiej ludności. Coraz smutniejsze wieści przychodziły z gór, a dla niby to zagrożonych miast coraz bardziej pocieszające: pasza wyczerpała się, wiosna była późna, śniegi na dolinach trzymały się, a na połoninach i łąkach wysokich zaległy grubymi warstwami. Nawet pokrzywy jeszcze było mało, a ci ludzie, co nie mieli zapasów, jedli już placki z przetartej kory jaworowej. Więc znów głoszono, że grożą napady głodnych band i znów po miastach przestano się cieszyć. Znów szły alarmy do samego gubernium. Znów sztafety gubernialne i zapytania płynęły do Stanisławowa i do Kołomyi.
Krajsamty wyjaśniały teraz, że przyczyną głodu i niedostatku są bałamuctwa deputata z Hołów, co najcudaczniejszymi
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/497
Ta strona została skorygowana.