Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

miennie niż pasterze czy chłopi, co tak posłuszne ucho mają dla kroku konieczności i doli. Foka tańczył przeciw konieczności i przez to wyszedł poza świat pasterzy. A tak się jeszcze zdarzyło, że ze wszystkich bliskich pozostał mu tylko jeden sąsiad, pan-dziedzic. I jedyną pociechą, której doczekał, ze „swoich“, jakby z rodziny, było, że zapraszał na wesele córki przyjaciela, tak jakby sam ją wydawał za mąż. Tym gorliwiej pilnował obyczaju, ba, nawet wskrzeszał to, co gasło powoli. Także dlatego był ostatni na drodze.
Twarz Foki poważna a niezmiernie pogodna wzbudzała zaufanie. Czarne, gęste a długie włosy zaledwie przyprószone siwizną, odmładzały go. Także oczy jego, choć spokojne, nie spopielały jak węgle zmarnowanej watry, lecz gotowe do błysku, rozpłomieniały się nieraz i zagrzewały innych. Zapewne rozjarzała je i wyzywała do błysku obecność ludzi, bo wydawało się, że ten, któremu życie zabrało wszystko, co najdroższe, nie patrzy wstecz poza siebie ani nawet w siebie. Któż to mógł wiedzieć, lecz ludzie czytali na jego obliczu: człowiecze, mów śmiało, czego ci potrzeba. Dawniej do obrzędów wkładano maski, a niektórzy tłumaczyli, że takie fałszywe oblicza potrzebne dopiero od kiedy ludzie znijaczyli się i pomieszali. Lecz Foka bez maski przewodniczył w obrzędach. Mówiono o tym: po cóż takiemu maska? Lico i czoło mocne jak wysoka brama cisowa, otwiera się, kiedy trzeba, i przygarnie, a kiedy zamknie, nie puści, choć drap się na nią.
Ludzie górscy pamiętali także długo i szczegółowo i wspominali dokładnie stroje Foki z takiej czy innej okazji. Pamiętali, wspominali, bo sami przepadają za tym, by stroić się, świętować, co nieraz słusznie wytykają im współplemieńcy z dołów, ludzie trzeźwi i pracowici, jak tego wymaga sama ziemia, czy Obertyńska, czy Horodeńska, czy to nad Dniestrem, czy i na Podolu. Ziemia bujna, urodzajna, do dobrowolnej niewoli pracy zaprzęgająca. Tacy ganią nawet Hucułów: „Ot, tym czubatym heretykom i próżniakom pustym uroiło się Bóg wie co, jak gdyby byli panami, kozakami...“
„Czubatym“? Jakże słusznie, bo sami górscy ludzie do tego się przyznają. Powiadają bowiem: „Strój ma być ściśle podług zwyczaju. Przebierać się w inne, obce, zmieniać strój jak jakiś inny, nie swój, to ohyda, to zmienić skórę, to jakby obskubać koguta do golizny i nalepić mu wronie pióra. Ale strój każdy ma być trochę inny, osobliwy. Bo kogut nie wrona. Tylko kiszki kogutów są jednakowe, a czuby, skrzydła, ogony, pió-