ka, czy miód czy wino. Zaczynając ugaszczać, przemawiał Szumej coraz głośniej, coraz serdeczniej:
— Goście moi mili, delikatni goście, wysłańcy niebiescy — dosięgajcie, kosztujcie, probujcie, chwytajcie, pałaszujcie, gościeczki boże, używajcie! Jak wam smakuje! I starajmy się, by wszyscy tak mieli.
W czasie głodu, tak się to wydaje, trzeba bardzo pilnować, by zawsze być najedzonym. Bo głód może wślizgnąć się i chwycić nagle człowieka, pokręcić i zniszczyć. Toteż ludzie, czy głodni czy niegłodni, zajadali obficie. Koło każdego białego sera o kształcie połoniny kopiastej dużo rąk się uwijało. Goście krajali i chwytali wielkie płaty bieluchne. Trzeszczały jęczmienne placki, wszystko prędko znikało w gardzielach. Każdy gdy zakosztował kwaśnej huślanki zimowej, cmokał z zadowolenia. Z kolei zjawiały się juszki i sztuczki jelenie i baranie. A potem już taka czy inna pisana berbeniczka zaczynała krążyć. Szła w pląs naokoło, jak dziewczyna, do której każdy ma ochotę.
Poweselało wszystko, wszystkie oczy zwróciły się na Dmytra, wszyscy czekali, aż się odezwie.
Oczy Dmytra świdrowały ludzi, przenikały ściany chaty.
— Powiedz nam coś, obwieść nam coś, Dmytryku — prosił Szumej.
I tak przekazał Andrijko o przemowie Dmytra na ostatnim wiecu gazdowskim.
— Słuchajcie mnie — cicho powiadał — posłuchajcie na chwilkę, wy dukowie pępkowi, gazdowie chudobiani, bywali, mądrzy!
Czyżby — myślicie — znalazł się tu pośród nas, gdy tak ucztujemy i napychamy się, taki marny człek, co by powiedział: co mi bieda zrobi? cóż mi tam, że tamta chata nie dojada, a to osiedle głoduje, a ta rodzina wymiera? Czyżby się znalazł taki?
Stara prawda wstydzi się takiego heroda! Odwraca odeń lice, wierzga nań, jak matka kobyła, gdyby do piersi jej wilczak śmierdzący się przyssał! Takiemu chłopem być, co w pańszczyźnie trwa, a ciuła grosz nędzny i myśli, że tak od pańszczyzny się wykupi. Takiemu stać się żydziskiem niesamowitym, co jakby za jaką karę piekielną, dniami i nocami pieniądze liczy, w rejestrach się grzebie i to tylko szczęście zna na tym świecie. Albo jeszcze gorzej: chyba mu być pankiem cacanym, napchanym, brzuchatym, takim, któremu całe życie ohy-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/501
Ta strona została skorygowana.