Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/512

Ta strona została skorygowana.

„Cesarz posyła swą córkę, pannę cesarską, co się zwie Barabola. Ona to narody z biedy wybawi, raz na zawsze! Odtąd już nigdy głodu nie będzie. Nowy wysłannik cesarski zjawił się w Kutach. Do niego czy razem z nim przyjechała sama panna Barabola.“
Plątały się także wieści o zagadkach cesarskich: już-już lada dzień wyruszą wraz z Barabolą w góry.
Wieści zagrały jak dzwon świąteczny, wszyscy nadstawiali uszu.
Dmytro Wasyluk o żadnej pannie cesarskiej nie słyszał, ani jednej panny w całym dworze cesarskim nie widział, sam cesarz o żadnej pannie swojej nie wspominał. Pobratymstwo z cesarzem, słoboda nowa? To nie przez urzędy ma iść, tylko wprost od cesarza! Z gubernium człapać mają wraz z urzędnikami brzuchatymi, zagadki, o których mu pobratym najjaśniejszy do ucha naszeptał? Niedoczekanie!
Tymczasem bukowinki i płaje hołowskie zaroiły się ludźmi, co zewsząd przychodzili z coraz to nowymi wieściami na naradę do Wasyluka.
Wszystkie te wieści rozpowszechniał w Kutach głośno towarzysz z watahy Dmytra, Gienyk zwany Kwiatkowskim, który od czasu wyprawy na Kuty kręcił się koło spławów, handlował i szukał czego nie zgubił. Był rodem z osady szlacheckiej Berezowa, niegdyś pomagał grabarzowi, a potem praktykował długo jako sługa księży. Zżył się z tym, szeptał na ucho ludziom, że właściwie jest księdzem. I naprawdę chodził ubrany tak jakoś jak półgrabarz, półkleryk. Czarność i bladość biły odeń, strój miał czarny a lice wybladłe. Kucharzył majsternie naprzód u księży dobrodziejów, potem z biegiem lat w towarzystwie rozbójnickim Klama Bojczuka. I wreszcie w towarzystwie Wasylukowym. Klam Bojczuk sławił, jakie to delorne gotowanie Gienyka, że i sam metropolita nie nasmakowałby się jego potraw. Księża w Jabłonowie i w Pistyniu trzymali go dopóki mogli, aż zawisły nad nim groźne kondemnaty. Wówczas Dmytro przyjął go do swego towarzystwa, ale nie żądał od niego przysięgi. Po wojnie kuckiej Gienyk zajął się handlem wodnym, rzekomo nie tylko jeżdżąc do Czerniowiec, nawet do Mołdawii. Za jego przechwałki że właściwie jest księdzem przezwano go ministrantem, zaś Czuprej mniej poczciwie popichwostem.
Powiadał jednak Andrijko: może Kwiatkowski przeraził się kiedyś jakiego nieboszczyka, bo dusza jego nie trzymała się