Dopiero z bliska widać było twarze sine, blade lub żółte, oczy zgorączkowane. Tak wyssał ich głodny czas. Niegłośne były rozmowy, niegłośne rozprawy, nawet kłótnie.
Powoli napełniały się Uścieryki przybyszami ze wszystkich stron. Tam, gdzie rzeki się schodzą poniżej łęgów, na piasku, na ławach, przy stołach umyślnie zastawionych, zasiedli w mundurach urzędowie, wysłannicy gubernialni. Wokół roili się żandarmi, żołnierze, hajduki, same szarapatki. Główny Urząd, choć urzędowym zwyczajem tęgi brzuch sobie wyhodował, trzymał się hardo, nie odzywał się, czasem nadął wąsy niecierpliwie. Obok niego jak czarny słup stał wysoki żandarm. Oni to byli, słynna dwójka: Brnek i Brnatzik. Naokoło siedziały i stały mundury i sutanny. Wielka parada. W gronie młodych księży kręcił się i zwijał sam ministrant Gienyk Kwiatkowski. Co tu mówić, nie ministrant, a ksiądz, tylko po rękach go całować. Z tyłu uwiązane do płotów stały osiodłane wierzchowce, dalej nieco wielkie wozy na kołach, dotąd Uścierykom nie znane. Po łęgach kręcili się różni podpankowie kuccy i służba. Coraz więcej ludzi górskich gromadziło się wokół stołu, niektórzy przystępowali wprost do Kwiatkowskiego, inni witali się z siedzącymi dostojnikami. Główny Urząd na powitanie ledwo nosem kiwał a wciąż wąsy nadymał. Ludzie przypatrywali mu się ciekawie.
Gdy zobaczono, że z daleka zbliża się orszak hołowski, zaszumiało naprzód w tłumie, a potem nagle ucichło. Dostojnicy wstawali z ławek, kręcili się koło stołu, spoglądali ku swym wierzchowcom, spoglądali ku drodze, gdzie za mostem stał nieduży oddział wojska. Powoli jechali Hołowcy. Sztefanko ojciec na samym przedzie, a syn Dmytro za nim. Gdy zobaczyli tak dobrze im znane złocone galony i mundury, zatrzymywali się na chwilę. Tym bardziej stropili się urzędowie. Wówczas Kwiatkowski podbiegł naprzód ku Hołowcom. Czapkował Sztefankowi, czapkował Dmytrowi. Dmytro odpowiedział grzecznie, oglądał go badawczo. Kwiatkowski zmieszał się, skręcił się, zajął się rozmową ze Sztefankiem. Wzniósł oczy do nieba: „Dzięki Bogu, dzięki Bogu, że jesteście“. Dostojnicy siedli na chwilę, przecie zniecierpliwili się i znów wstali. Dmytro grzecznie, w milczeniu witał się z urzędami. Główny dostojnik usiłował nadąć wąsy, lecz usta mu zadrgały, skrzywił się jakoś żałośnie. Tak gwałtownie zeskoczył Czuprej z konia, aż kilku dostojników uskoczyło na bok. Śmiech przeszedł przez tłum. Stary Klam Bojczuk popatrzył zezem na Dmytra, potem wbił
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/514
Ta strona została skorygowana.