Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/515

Ta strona została skorygowana.

oczy w Kwiatkowskiego. Kwiatkowski odwrócił się. Pan Oświęcimski, z drwiącym mrozem na twarzy, mroził naokoło. Urzędom zrzedły miny, długo czekali wszyscy, jakby nikt nie wiedział, po co przyszli. Wreszcie wystąpił stary, zawiędły, lecz wąsaty pisarczyna. Trzymając papier w ręku zaskrzeczał do Dmytra dobrotliwie:
— Mój panie deputacie! Pan cesarz z miłości dla swoich poddanych przysyła Barabolę, by ich nakarmiła. Ale, aby mógł wiedzieć, czy masz być deputatem do Baraboli, przysłał ci trzy zagadki. Gdy zgadniesz, to dobrze, będziesz nadal deputatem. Kto zgadnie, będzie deputatem do Baraboli... Posłuchajcie, poddani cesarscy, zagadek! Posłuchaj i ty, panie deputacie, w posłuszeństwie dla cesarza, bo jeśli odgadniesz, musisz ślepo słuchać, co nakażą zagadki...
Otworzył papier. Papier był zwyczajny, żółty, nawet brudnawy, bez żadnych znaków cesarskich, bez złotej laski. Ludzie szeptali to sobie. Wąsacz-pisarczyna nałożył na nos druciane okulary, zmarszczył się jak stary papier, to znaczy, nałożył minę urzędową. Wśród głębokiej ciszy dobył z siebie głosu najmocniejszego i odczytał:
Cóż to za gad, co sam siebie zjadł?
Te słowa padły w tłum oniemiały, co teraz o świecie zapomniał. Pisarczyna kręcił sobie rude wąsy, poczekał chwilkę, Dmytro milczał, a urzędowie po cichutku posuwali się ku Gienykowi.
Pisarczyna chrząknął, aby dodać sobie odwagi. Znów odczytywał z żółtego papieru, powoli składając litery i słowa:
Niższe — od — psa — wyższe — od — konia — zdatne — dla — człowieka. Choć raz sczeźnie — czeka — nie ma nadeń leka...
Szarpnął się Dmytro niecierpliwie, zmarszczył się, lecz milczał. Wszyscy ludzie, nie rozumiejąc, co się dzieje, spoglądali uważnie na Dmytra. Z ulgą kończył pisarczyna:
Szczęście ptak przyniesie, co w ziemi się niesie.
Skończył czytanie pisarczyna:
— Takie są trzy zagadki cesarskie, odgadnijcie je, panie deputacie.
Opowiadał Andrijko:
— Nigdy tak smutnego milczenia nie było, ni tak ciężkiego. Lice Dmytra zbladło, spłótniało, a wyciągnęło się jak płótno na wichrze. Jakby samo jedno sterczało na świecie. Jedno oko dla siebie patrzało osobno, a drugie osobno, oba zgasły nie-