ruchome. Żadne nie widziało nikogo. Warga odchyliła się od wargi. Nos zastygł i nie oddychał, jakby nie potrzebował powietrza. Jedna ręka osobno zwisała, a druga osobno. Każda inaczej zwiędła. Od zgasłej twarzy wiatr odszarpywał kędziory tak gwałtownie, jakby chciał je porwać. Gugla polatywała wysoko nie trzymając się ciała. Każda część oblicza, każdy człon ciała osobno tkwił w świecie, nie wiązał się z drugim.
Skrzepił się wreszcie Dmytro, zakrył ręką oczy, trwał tak bez ruchu: gada, co sam siebie zjada, nie widział. Ptaka, co pod ziemią się niesie, nie mógł sobie wyobrazić. Zobaczył w myśli siodło mniejsze od psa, wyższe od konia. Zrozumiał drugą zagadkę-pułapkę. Krzyknął jak ze snu: niewola! Wraz z nim cały tłum krzyknął coś niewyraźnie. Dmytro zobaczył już w myślach ludzi osiodłanych, a na nich jechali posiepaki. Zgarbił się.
Wyprostował się przecie, świdrował oczyma dostojników. Podniósł swą laskę patentową, z orłem cesarskim. Pisarczyna spod oka przyglądał się Dmytrowi. Kwiatkowski spuścił oczy i gładził się po połach czarnej kurtki, Brnek uważnie zapatrzył się w swe wąsy, a Brnatzik, jak zawsze, stał jak słup graniczny, pomalowany na czarno. Tłum wtłoczył się ławą, by zobaczyć Dmytra. Dmytro zapytał:
— Jaki macie znak cesarski?
Pisarczyna stropił się, odwrócił się ku pankom, młody ksiądz dogadywał coś cicho Brnekowi. Ten wydreptał parę kroków naprzód, lecz znów się cofnął. Wówczas ksiądz zawołał:
— Słuchajcie ludzie tego pana.
Wówczas Brnek stojąc przemówił krótko:
— Mnie żaden znak niepotrzebny. Cesarz posyła posłania czyli mandaty. Jam jest wysłannik cesarski czyli mandator. Nic sam od siebie. Czy stoję, czy chodzę, czy śpię, czy kicham, wszystko w imieniu cesarza.
Postąpił trzy kroki naprzód.
Jakby pomruk wichru przeszedł przez tłum: „Zdrada, zdrada“. Potem jakieś niewyraźne jęki wyrzeczenia. I jak przedtem tłoczyli się ludzie, tak teraz zaczęli się cofać, wysuwać powoli, oglądać naokoło i wymykać. Opuścili Dmytra wszyscy, prócz Hołowców i dawnych towarzyszy. Dmytro wciąż był blady jak nigdy dotąd, oczy jego świeciły bardziej jeszcze niż zazwyczaj. Zawahał się.
Czyżby cesarz?... Ale nie!
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/516
Ta strona została skorygowana.