Tymczasem bez przerwy gnali, uciekali mandator i szarapatki. Dostojnicy wsiadali na konie, okładali konie harapami. Za nimi leciały gradem, rzucane przez tłum, barabole. Lecz dalej dudniły i grały fłojery, falowała pieśń. Pod jej osłoną uciekł szczęśliwie oddział mandatorski.
∗
∗ ∗ |
Uzbroiły się, trwały w pogotowiu oba obozy.
Nowy mandator, obsadził Kuty i wyloty dróg wojskiem. Powoli, nieznacznie wojsko udawało się do najbliższych wsi na obozowanie, na manewry i znów wracało do Kut. Nie zaczepiało nikogo, wygrywało na trąbkach, czasem także muzyka wojskowa coś zagrała, a ludzie wiejscy przysłuchiwali się. Czasem wojsko biwakowało na tołokach i piekło przy watrach barabolę. Jak kuleczki czarowne z bajki, toczyły się powolutku z Kut do Tiudiowa, z Tiudiowa do Rożna i z Rożna dalej w góry — barabole. W ślad za nimi wślizgiwali się i toczyli się powoli szarapatkowie, pankowie, żydkowie. Rozsypała się wszędzie barabola, dotarła do ujścia Riczki pod Krasnojylą, tam zatrzymała się. Bowiem Jasienowo obsadził swoimi ludźmi dziad Foki Szumej, a Krasnojyli i Hołów pilnowali pan Oświęcimski i Kudil. Zatarasowali płaje zasiekami, poustawiali warty i cziuhy gotowe do zapalenia. Nie puszczali nikogo. Tak trwały bez zwady dwa obozy, kucki i górski. Nikt nie śmiał zaczepić, nikt nie śmiał przekroczyć patentu.
Jednak, choć przepędzono niesławnie dostojników, a barabola bez podpisów i ślubowań stała się łupem tłumu, cios mandatorski, celnie wymierzony w Dmytra, ugodził go. Samotnie siedział pod Kremenicą. Tam to na tołokach Wasylukowie wypasali dużo młodzi końskiej. Tam była chata sianowa. Z jednej strony wznosił się grumyk Medweżyk, gdzie do niedawna były legowiska niedźwiedzi, a z drugiej strony nieco niżej, w gęstym lesie, główny trakt wilczy i do dziś dnia zwany „wowcziwka“. Dmytro zakazał, by nikt nie przychodził do chaty sianowej. Rozumiano, że pościł tam, nawet suszył, a nocami puszczał wieści do Wiednia molfarskim szlakiem, rozmawiał z cesarzem chrześcijańskim. Dzień i noc Kremenica przesłonięta była mgłami, niesamowicie dudniły płynące z niej potoki.
W kraju tym, do którego nikt nie przychodził, którego nikt nie opuszczał, trudno się było dowiedzieć, co dzieje się choć-